poniedziałek, 20 maja 2013

House of cards, czyli zastanów się dobrze zanim wejdziesz w to bagno

Pisząc o serialach lubię to robić od razu po pierwszych odcinkach, gdy wiem już czy coś mnie wciąga czy nie, a nie mam jeszcze jasności co do kierunku w jakim się wszystko potoczy... Można by oczywiście czekać na finał, analizować każdy kolejny sezon, ale tą robotę zostawiam fanom poszczególnych produkcji, krytykom i zapaleńcom. Przecież i tak mało kto zacznie oglądać od któregoś sezonu, omijając początek. A jak się wciągniesz to przecież będziesz oglądał, aż do jakiejś totalnej obsuwy (wiadomo, że sztuką jest nie zarżnąć pomysłu i zakończyć tak aby ludzie jeszcze chcieli trwać przy odbiornikach)... W serialach ostatnich miesięcy mam swojego faworyta - to trzynastoodcinkowy dramat polityczny „House of Cards”, oparty na brytyjskiej produkcji BBC (i powieści z Wielkiej Brytanii). Jestem przy siódmym odcinku (przez wyjazdy miałem sporą przerwę) i tylko żal, że już tak mało mi zostało do końca... Już samo nazwisko Finchera, któremu zaproponowano czuwanie nad całością może narobić smaku, a przecież kolejne odcinki dopracowywali spece od takich produkcji jak Sześć stóp pod ziemią, Zakazane imperium, Upadek, czy Tudorowie... O House of Cards głośno było ze względu na dystrybucję - to jeden z pierwszych seriali, który nie był produkowany z myślą o żadnej telewizji, ale zainwestowała w niego firma Nettflix, która udostępnia treści w internecie. Ale to tylko kolejny dowód na wartość tej produkcji - dzięki szeptanej reklamie i nagłośnieniu przez samych internautów rzecz stała się wydarzeniem sezonu i toruje drogę kolejnym tego typu inwestycjom...   


Być może dla telewizji byłby to serial zbyt odważny :) Wszędzie bowiem tam gdzie w grę wchodzi polityka i duże pieniądze, a pokazanie tego od kulis to mam wrażenie jeden z głównych celów tego filmu - trudno by obyło się bez kontrowersji. Media zwykle chętnie chwytają takie tematy, ale jedynie pod warunkiem, że dotyczą one polityków akurat nie związanych w żaden sposób z właścicielami stacji/gazety - nawet nie próbujcie mnie przekonać, że istnieją jakieś media, które są obiektywne i nie kierują się jakimiś określonymi poglądami/interesami.
No ale dobra - wspomniałem, że to o polityce. Już sobie wyobrażam sobie te Wasze grymasy. I tu niespodzianka. Ta wielka gra o władze, wpływy, pieniądze, stanowiska naprawdę w tym wykonaniu jest równie ekscytująca jak dobre filmy akcji, czy thrillery. Fascynuje, oburza, zniesmacza i przeraża - wszystko naraz. Niezłe wyważenie życia prywatnego, kłopotów osobistych i tzw. "pracy" stanowi o sile tej produkcji. Wciąga jak diabli.    
Zdanie o fabule: główny bohater Francis Underwood (świetny Kevin Spacey) to amerykański senator, który odpowiada za dyscyplinę partyjną w Izbie Reprezentantów. Po wyborze nowego prezydenta liczył ona bardzo na posadę Sekretarza Stanu, niestety, jak się okazuje przeliczył się bardzo. Rozpoczyna więc on swoją własną grę, w której zamierza się zemścić i wygrać dużo więcej... 
Myślicie, że polityka to siedzenie za biurkiem i podpisywanie papierów (albo nie daj Boże ich czytanie) - to obejrzyjcie ten serial! Czego tu nie ma? Szantaż, oszustwa, manipulacje mediami, układy, kłamstwa, kontakty z lobbystami i handlowanie decyzjami. Niby nic nowego, bo o tym, że polityka to bagno wszyscy dobrze wiemy, ale naprawdę to się świetnie ogląda - zarówno obsada, scenariusz (dialogi), jak i dość mroczny, pesymistyczny klimat całości naprawdę są na najwyższym poziomie.     

Underwood dla widzów jest w tym świecie przewodnikiem, odwraca się do nas w wielu scenach i komentuje różne wydarzenia specjalnie dla nas. Proszę Państwa - oto wielki cynik i mistrz manipulacji, człowiek bez zasad, czyli po prostu świetny polityk.





1 komentarz:

  1. Oj tak House of Cards i Broudchurch to moi serialowi faworyci. Oglądałam wręcz obsesyjnie.
    uciekam bo mi się premierowy teatrzyk tv zaczyna:))

    OdpowiedzUsuń