piątek, 14 sierpnia 2015

Widok z mostu - National Theatre Live, czyli miłość tak różnie rozumiana

Dobra sztuka i jeszcze lepsze wykonanie. Tak można by zamknąć jednym zdaniem kolejne przedstawienie pokazywane w ramach projektu Multikina i British Council "Sztuka brytyjska na dużym ekranie". Ileż to już raz w ostatnich miesiącach cieszyłem się z tych pokazów? A będzie okazji do frajdy jeszcze co niemiara. Sami zobaczcie program na jesień. 
Przed spektaklem gadaliśmy chwilkę z Marcinem z bloga Pan kulturalny i wspominałem mu, że nie przepadam za eksperymentami i minimalizmem w teatrze. Do tekstu trzeba podchodzić z szacunkiem, a nie wygłupy sobie robić i na siłę go unowocześniać. A tu proszę sztuka wielkiego dramaturga Artura Millera pokazana została w sposób naprawdę oryginalny, daleki od klasycznego opowiadania historii... I wiecie co? Ciary chodzą po plecach.


 Minimalizm w scenografii - praktycznie wszystko odbywa się w zamkniętym szklanym murkiem prostokącie, bez żadnych dekoracji. Ale również tekst i to w jaki sposób interpretują go aktorzy też robi wrażenie jakby pociętego. Dużo niedopowiedzeń, rozwiązań jakby streszczających część wydarzeń, uciętych dialogów. Ale cholera, ileż w tym dramaturgii, ileż emocji.
Prawnik, który jest jakby narratorem i przewodnikiem po tej historii, wtrąca się rzadko, ale niczym chór z klasycznego dramatu greckiego, podkreśla to co najważniejsze. I niby wszystko jest jasne, domyślamy się całej opowieści prawie od początku i możemy przewidywać finał, to i tak oglądamy spektakl z zaciśniętym gardłem.


Mocna rzecz.
Historia prostego imigranta, który pracuje w dokach, opiekuje się wraz z żoną dorastającą siostrzenicą, zaczyna się jak sielanka, ale napięcie rośnie w niej z minuty na minutę. Nikt nie chce zrobić nic złego - ani Eddie, który po prostu postrzega swoje zakazy jako chęć chronienia dziewczyny, ani jego żona, która z niepokojem patrzy na relację męża i dziewczynki, która nie wiadomo kiedy stała się kobietą, ani też sama Catherine, która po prostu chce bawić się, korzystać z życia, nie chce siedzieć w domu.

Nikt nie chce nic złego. Ale my już tą nadchodzącą burzę przeczuwamy.
Tu nic nie odwraca uwagi od aktora, jego emocji, jego słów, jego twarzy.
Intensywne. Przejmujące. Naprawdę kolejny świetny spektakl i mam tylko nadzieję, że będzie powtarzany, tak aby jak najwięcej osób mogło go obejrzeć. W wakacje jednak nie zawsze terminy sprzyjają.
Tu więcej o spektaklu, stąd też fotki.



2 komentarze:

  1. Osobiście to nawet myślę, że uwspółcześnianie jest konieczne - eksperymenty też, bo one pchają teatr do przodu; inaczej stałby się zmurszały i nudny. Coraz mniej Hamletów chodzi w rajstopach i przemawia do czaszek, krakowski świetny "Król Lear" osadzony dla odmiany w Watykanie (córki Leara grają mężczyźni...) dostał zasłużonego Złotego Yoricka na Festiwalu Szekspirowskim. Teatr to nie świątynia i szukanie nowych rozwiązań nie wyklucza braku szacunku, czego ten "Widok z mostu" jaskrawo dowodzi. Widziałam ten spektakl dwukrotnie na żywo. Bałam się, że emocje przefiltrowane przez obiektywy kamer będą słabsze - nie były. Wiedziałam, czego się spodziewać, ale i tak mnie przeciorało. Życzyłabym sobie więcej takich teatralnych wrażeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jakoś po prostu moje doświadczenia z różnymi krajowymi eksperymentami się nie sprawdzały - od odjechanych rzeczy współczesnych aż po kostiumowe, ale np. ze zmienionym zakończeniem, bo reżyser chciał przyłożyć komuś politycznie. Zbyt często pomysł na eksperymenty u nas sprowadza się do golizny, dżinsów i kurwa wtrącanego tu i ówdzie

      Usuń