środa, 12 sierpnia 2015

Dybuk, czyli wietrzenie widowni. I Warszawa Singera, czyli festiwalowa uczta w stolicy

Podobno dyrekcja Teatru Żydowskiego zwracając się do Mai Kleczkewskiej, słynącej z kontrowersyjnych spektakli, z prośbą o przygotowanie Dybuka, poprosiła, aby było to odświeżające, przewietrzające repertuar i atmosferę teatru.
A ja po raz kolejny utwierdzam się w tym, że tzw. nowoczesny teatr, tak modny i podobno tak odświeżający to w dużej mierze bełkot i operowanie schematami: ktoś musi biegać nago po scenie, musi być chaos, najlepiej żeby aktorzy się wysmarowali farbą albo jakimś popiołem, a publika ma się zachwycać tym jakie to odważne, pełne kontekstów i ukrytego przesłania.
Smutne to po prostu.

Klasycznego dla kultury żydowskiej tekstu Szymona An-skiego, nie znam, ale z ciekawością czytałem przed spektaklem, że legendę opowiadającą o duszy zmarłego ucznia jesziwy, wcielającej się w ciało ukochanej, twórcy postanowili rozbudować w mocny sposób o nawiązania do holocaustu. I gdyby tylko te wszystkie symboliczne odniesienia do społeczności, która zniknęła z mapy miasta, ze świadomości narodu polskiego, nie były tak chaotyczne. Postacie biegają po scenie, inne się snują, leżą, lub stoją, wszyscy mówią naraz: po niemiecku, w jidysz, po polsku, jedni szepczą, inni krzyczą - jak mamy z tego coś sensownego wynieść. Słuchawki, które przygotowano dla widzów niewiele dają, bo tłumaczone są tylko niektóre fragmenty.
Podobały mi się odniesienia do współczesności, np. zdjęcia Placu Grzybowskiego z lotu ptaka, ale wszystkie dziwadła nawiązujące do popkultury to przepraszam, ale nie wiem po jaką cholerę wpychać w takie przedstawienie. Na siłę być oryginalnym, dziwnym i sprawić by krytycy budowali jakieś piętrowe interpretacje, bo obok człowieka w chałacie postawimy kogoś w stroju jakiegoś stworka przypominającego teletubisia? Naprawdę widzowie powinni nogami zagłosować na ten spektakl, po prostu go ignorując, aby dać znać co sądzą o takim wydziwianiu.
Cienie zmarłych krążą wokół żywych, wołają o pamięć i budzą wyrzuty sumienia. I gdyby na tym reżyserka się skupiła, mielibyśmy mocny przekaz i ciekawy spektakl. Ale nie, przecież wtedy nie byłoby aż tak wielkich kontrowersji. Żeby przypiąć łatkę: tylko dla dorosłych, musimy przecież kogoś rozebrać.
Naprawdę z trudem wytrzymałem na tym spektaklu. Może kogoś to zachwyci, ale obserwując widownię widziałem reakcje takie jakich bym się raczej w teatrze nie spodziewał - śmiechy (nie ma tu nic do śmiechu), komentowanie, łapanie się za głowę... Nie tylko ja byłem zdumiony tym co widzę.
Jeżeli chodzi o nowoczesność, to jedyny plus chyba za scenografię i pomysł na lustra - będące jednocześnie ekranem do projekcji, szybą, za którą widzimy kolejne postacie.
Sceny ciekawe, wymowne niestety giną w w masie innych, kompletnie nieudanych, sztucznych, na poziomie teatru amatorskiego, a nie profesjonalnego zespołu (np. wyganianie dybuka). Brawa za odwagę i wysiłek włożony w rolę przez Magdalenę Koleśnik - ona jest jednym z mocniejszych punktów spektaklu, przykuwa uwagę. Natomiast niestety wszystkie te "cienie", postacie z drugiego planu, wypadają płasko, ich słowa gdzieś giną w chaosie jaki panuje na scenie. W głowie pozostaje opowieść o miłości. Nieszczęśliwej, bo historia nie dała jej szansy na rozkwitnięcie.

Jeżeli jesteście ciekawi fotek i sami chcecie się przekonać: zajrzyjcie tu.

















********************************
Od 5 dni siedzę sam w domu, rodzina powyjeżdżała, a ja oprócz pracy, miałem nadzieję, że zrobię 101 rzeczy dla siebie albo dla domu. I co? Jeszcze szybciej chyba czas przelatuje przez palce, niż gdy cała rodzinka na głowie. W sumie fajny to czas, ale jakoś chciałoby się więcej w nim zrobić, za szybko ucieka. Pojawiła się szansa, że oprócz DKK, spotkań wymiany książek, uda się też zorganizować coś na kształt klubu graczy planszówkowych :) To już pewnie po wakacjach, gdy wszyscy wrócą, a tymczasem... Jeszcze teraz, w najbliższych dniach, w Warszawie będzie się tyle działo, że chyba jakiś urlop by się przydało wziąć na tę okazję.
Festiwal Warszawa Singera to masa koncertów, spektakli, warsztatów, pokazów, spotkań, a spora z nich część odbywa się za darmo, coraz więcej wydarzeń organizowanych jest nie w małych salkach, ale z rozmachem na zewnątrz.
Rzadko się zdarza bym pisał przed wydarzeniem, bym z zapowiedzi uczynił temat notki, ale ten festiwal jest tego wart. I jeżeli macie tylko okazję wpadnijcie w dniach od 22 do 30 sierpnia do Warszawy. Zobaczcie zresztą program.


To nie tylko hermetycznie pojmowana kultura żydowska, ale pokazanie tego jak wiele inspiracji czerpnią z niej np. muzycy różnych nurtów, pokazanie tego jak jest różnorodna. W programie znajdziecie więc zarówno jazz, muzykę klezmerską jak i reggae (kapitalny Matisyahu, który wystąpi na otwartym koncercie) czy nawet gospel.
Tak różnorodni artyści i ludzie świata kultury jak Jacek Dehnel, Marek Dyjak, Katy Carr, Grzegorz Turnau, Katarzyna Nosowska - czyż nie zapowiada się to smakowicie? Może wreszcie będzie też okazja zwiedzić muzeum Polin? Cieszę się zarówno na te bardziej widowiskowe rzeczy, jak i te bardziej kameralne - np. mam nadzieję, że uda się zobaczyć jak aktorzy interpretują komiks, którym niedawno się zachwycałem na blogu tj. Kot rabina.
Będę wracał do tego wydarzenia, będę pisał o tym co się udało zobaczyć, ale już teraz namawiam Was, żebyście wpisali sobie ten festiwal do kalendarzy. Warto!

2 komentarze:

  1. I to jeden z wielu plusów życia w dużym mieście..ja niestety mam ograniczony dostęp do takich imprez (mieszkam w zaledwie dziesięciotysięcznym miasteczku), ale na szczęście zawsze mogę zajrzeć na Twojego bloga, by o nich poczytać ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale ja też nie mieszkam w Warszawie :) Fakt, że mam blisko, ale czasem bardzo bym chciał żeby więcej działo się u mnie, nie chce mi się jeździć. I wtedy szukam możliwości, szukając ludzi, którzy lubią podobne rzecz. Skoro z DKK, wymiankami się udało, to może i inne rzeczy kiedyś wypalą - marzy mi się np. DKF

      Usuń