Powrót do lektury z lat licealnych. Wtedy chyba drukowała to Fantastyka i potem można było to sobie zszyć w książeczkę, nawet lakierowana okładka była do odcięcia. I tak wiele powieści, które dziś wznawia Rebis w ramach jednej serii klasyków mniej i bardziej znanych, poznawaliśmy wtedy w takiej trochę chałupniczej wersji. Z przyjemnością wracam do Harrisona, bo jako jeden z nielicznych, podbijał wtedy moje serducho poczuciem humoru. Przecież S-F nie musi być zawsze na serio.
W Billu, Bohaterze galaktyki, nie robi tego jednak jedynie dla zabawy, podobnie jak Hašek nie pisał Szwejka z tego powodu. To mocna satyra na militarystyczne zapędy, na imperializm, na robienie ludziom wody z mózgów poprzez podawanie im wspaniałych haseł, które są wielkimi kłamstwami.
Bill był prostym, może nawet niezbyt rozgarniętym chłopakiem, który na swojej planecie, gdzie na peryferiach imperium, wiódł spokojne życie na farmie. Jako operator mechanicznego rozstrząsacza obornika nie interesował się specjalnie polityką, tym co się dzieje gdzieś na innych planetach. Jak każdy jednak lubił się bawić, więc za obietnicę wypitki i paru godzin w przybytku uciech, jak wielu jego znajomych dałby się pokroić. I to właśnie wykorzystują rekruterzy, którzy mamią ich sławą, pieniędzmi, powodzeniem u płci pięknej, a potem wpychają w mundur, dają do podpisu świstek i nagle okazuje się, że sprzedałeś im duszę i ciało na ileś lat. Zamiast szkolenia i okazji do chwalebnych czynów, dostajesz zaś wycisk taki, że ci się odechciewa żyć, poniżenie i szansę na szybką śmierć jako mięso armatnie.
O dziwo, bohater, choć mało rozgarnięty, okazuje się jednostką wybitnie odporną i upartą, by szukać różnych furtek w systemie, by nie dać się tak łatwo zgnoić. Robi to czasem nawet niechcący, raczej płynąc na fali wydarzeń, niż świadomie się buntując, dzięki temu jednak szczęśliwie potrafi przetrwać jako jeden z nielicznych ze swojej grupy powołań.
I nawet nie za bardzo co rozwijać wszystkich jego przygód - pełnych piętrowych intryg służb specjalnych, idiotyzmów w zabezpieczaniu się przed jakimkolwiek buntem i hierarchicznej, biurokratycznej degrengolady. Stworzyć żołnierza idealnego - supermena, to marzenie każdej armii, jednak najchętniej uczyniliby go jednocześnie bezmózgową maszyną do zabijania.
Może i ciut się ten tekst zestarzał (w końcu to ponad 50 lat) i nie bawi aż tak bardzo jak kiedyś, wciąż jednak może dostarczyć sporo fajnej zabawy. Wyobraźnia Harrisona potrafi naprawdę zaskoczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz