czwartek, 20 czerwca 2024

Niepokój przychodzi o zmierzchu, czyli tylko mrok i zimno



Dziś notka podwójna: najpierw przeczytałem książkę na DKK, potem wybrałem się na spektakl, ale może odwróćmy kolejność. Najpierw nasze dialogi na cztery nogi z M. po wieczorze w ramach Warszawskich Spotkań Teatralnych, potem kilka zdań o powieści.

***

MaGa: Przytłaczająca opowieść o dorastającej dziewczynce, której brat zmarł i teraz rodzina zatraca się w smutku po tej stracie. Siostra i reszta rodzeństwa nie bardzo umie sobie z tym poradzić, ale nikt z nimi o tym nie rozmawia. Matka ma zaburzenia w jedzeniu, więc na barki dzieci spada dodatkowo troska o jej zdrowie. Wszystko sprawia, że wokół zieje zimno emocjonalne, a główna bohaterka swoje bezpieczeństwo łączy z kurtką, którą nosi od wypadku brata.


Robert: Ładnie to streściłaś, mam jednak wrażenie, że nie znając powieści będącej podstawą scenariusza, ciężko by było połapać się w fabule. Pewnie pozostałoby wrażenie chłodu o którym wspominasz, dziwnych relacji rodzinnych, zaniedbywania, czy też eksperymentów charakterystycznych dla dorastania. Czy dałoby się jakoś sensownie to jednak połączyć w całość, dokonać interpretacji?



MaGa: Wiejska rodzina, hodująca krowy, żyjąca rytmem przyrody, przez śmierć dziecka zamiera. Staje się zimna i pusta. Brak w niej rozmów, nie mówiąc już o braku czułości, potrzebie miłości. Rodzice z dziećmi nie rozmawiają, wręcz nie wolno nikomu wspominać zmarłego brata. Każde z nich przeżywa żałobę w samotności i ciszy. Z tego zimna emocjonalnego główna bohaterka też zaczyna chorować, ale nikt nie traktuje jej z miłością, nie dba o jej dobrostan. Czytałeś książkę - dobrze to odczytałam?


Robert: Owszem i dlatego miałem spore oczekiwania ale i obawy. Jak przenieść na scenę taki tekst, w którym surowe zasady moralne i żałoba wyznaczają pewne ramy, ale dużo istotniejsze jest to co bohaterka czuje, myśli o sobie, o rodzinie, jak ona radzi sobie z tą dziwną sytuacją, która na nich spada. Najpierw tracą syna/brata, potem tracą cały sens istnienia, czyli z powodu epidemii nakazuje im się zabić krowy. One przecież dotąd wyznaczały cały rytm życia rodziny, być może dawały chęć do tego by wstać z łóżka...

fot. Natalia Kabanow,
ze strony
https://pantomima.wroc.pl


MaGa: To nastoletnie dziecko, pozostawione samo sobie, straumatyzowane dodatkowo przez modlitwę o królika i biorące na swoje barki winę za śmierć brata jest w okresie dorastania i dojrzewania. Ani jej ani pozostałym dzieciom rodzice nic nie tłumaczą. Pozostawione same sobie dzieci odkrywają świat seksualności po swojemu, dojrzewają w traumie, z którą sobie nie radzą. Ale jak mają sobie radzić w takiej samotności, odrzucone przez tych, którzy powinni kochać bezwarunkowo, w takim niesamowitym chłodzie emocjonalnym?


Robert: Każdy tu radzi sobie w inny, dziwny sposób. To "składanie ofiar", próby ukarania siebie lub innych, skupianie się kompulsywne na porządku lub budowanie wokół siebie bariery ochronnej (ta kurtka). Również te dziecięce marzenia o tym by uciec, by ktoś je zabrał do lepszego świata, zaopiekował się nimi, są jakąś formą radzenia sobie z tą dziwną sytuacją. Wiara już nie pomaga, bo chyba wszyscy czują się zbyt mocno doświadczeni, by wciąż pokładać ufność w Stwórcy, który miał się nimi opiekować. Bóg zostaje jedynie twórcą nakazów i zakazów, surowym i okrutnym, bo skoro tak mocno doświadcza wierzących, to znaczy że nic go nie obchodzą...


MaGa: Bardzo przygnębiający spektakl, choć muszę przyznać, że muzyka była niesamowita. Według mnie to ona „robiła” ten spektakl. Bo jeśli chodzi o wykonanie… to oczekiwałam więcej. A może to tylko moje odczucie, bo jeśli „wychowało się” na spektaklach pantomimicznych tworzonych przez Bartka Ostapczuka to nie chce się obniżać poprzeczki. Było dobrze. Bardzo dobry pomysł ze szklanym pudłem i zmrożonymi w nim ludziach. Od razu powiało zimnem. I doprawdy wspaniały obraz uboju krów. Brzmi to okropnie, ale to była pantomima przez duże „P”. Jeśli twórcom chodziło o przekazanie tego zimnego świata otaczającego nastoletnie dzieci – to muszę przyznać, że się udało. Mrok, beznadzieja, strach, trauma… Brrr.


Robert: Jak dla mnie ta formuła była dziwaczna - ani to pantomima, ani oparcie się na tekście. To raczej próba oddziaływaniem obrazem, do którego dodatkiem miał być tekst wyświetlany na ekranie (1/5 sali pewnie go nie widziała ze względu na umieszczenie go w głębi sceny i z boku) oraz nieliczne komentarze wypowiadane przez postacie. Szczerze? Dla mnie rozczarowanie. O ile powieść była trudna, ale i coś uruchamiała w sercu, to spektakl niesie ze sobą równie dużą dawkę mrocznych wizji i emocji, jednak niewiele z nich wynika. Doceniam niektóre pomysły wizualne i muzyczne, całość jednak nie porwała, trudno mi też oceniać grę aktorską, gdy większość postaci tak naprawdę jedynie snuje się po scenie i niewiele może pokazać.

Teatr Dramatyczny – Warszawskie Spotkania Teatralne 2024
„Niepokój przychodzi o zmierzchu” – Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego
Autor: Marieke Lucas Rijneveld
Reżyseria: Małgorzata Wdowik
Scenariusz, adaptacja: Robert Bolesto
Współpraca dramaturgiczna: Magdalena Komornicka
Scenografia, reżyseria światła: Aleksandr Prowaliński
Kostiumy: Maja Skrzypek
Muzyka: Agata Zemla
Rzeźby: Jan Baszak
Inspicjentka/pierwsza asystentka reżyserki: Katarzyna Radomska
Drugi asystent reżyserki: Piotr Soroka

OBSADA:
Agnieszka Dziewa, Urszula Kuśnierz (gościnnie), Anna Nabiałkowska, Karolina Paczkowska, Artur Borkowski, Eloy Moreno Gallego, Jan Kochanowski, Jakub Pewiński

***
A powieść Marieke Lukas Rijneveld? Nagroda Bookera, rozgłos, sugerowanie wątków autobiograficznych, na pewno zaciekawiają. Chyba jednak sporo osób tą lekturę odchoruje, bo mam wrażenie, że zostawia ona po sobie jakieś poczucie brudu, lepkości, czegoś paskudnego. I nie chodzi jedynie o wulgarność, o to czy ktoś się zgorszy na sceny np. symulacji stosunku z młodszą siostrą ubraną w garnitur ojca, zabawy dzieciaków i ich fascynację seksualnością, bez stawiania jakichś wydawałoby się naturalnych dla każdego granic. Gdyby to było po coś, gdyby czemuś służyło... W Niepokój przychodzi... niestety te wszystkie dość dziwne sceny, nawet sugerujące wątki pedofilskie, są wrzucone jakby od niechcenia, tak na chłodno, jakby nie były niczym szczególnym. I mnie drażniło, bo dla mnie było sztuczne - nastolatka nawet jeżeli potrafi czasem zrobić coś nierozsądnego, nie ma raczej sposobu myślenia pięcioletniego dziecka, a tu kompletny brak elementarnej wiedzy, infantylność, szedł w parze z próbami pokazania wybujałej seksualności, która nie może znaleźć zaspokojenia. Nie da się tego moim zdaniem wytłumaczyć jedynie konserwatywnym wychowaniem.

Na pewno mocno porusza wątek relacji rodzinnych. Gdyby tak zostawić trochę na marginesie te dziecięce wybryki, eksperymenty, a skupić się na emocjach dziewczyny i na tym jak jest traktowana, jak trauma zaburzyła ich relacje rodzinne, byłby z tego naprawdę ciekawy materiał. Trudny. Porażający chłodem i wybrzmiewającą tęsknotą za bliskością, za przytuleniem, za dobrym słowem, za zainteresowaniem. To próba dotykania nie tylko poczucia straty, żałoby, ale i jakiego tabu, które w surowej, protestanckiej rodzinie żyjącej na roli, jest silne. Więcej tu jakiegoś dziwnie magicznego myślenia o rzeczywistości niż prawdziwej wiary, nie oburza mnie więc też to jako atak na wychowanie w religijnych zasadach, bo te opisy są przerysowaniem, karykaturą, a nie jakimś prawdziwym obliczem wiary, który można by krytykować.

Mimo odczucia, że to książka bolesna, nie dająca nadziei i nawet powiedziałbym ostrzej, raczej czyniąca więcej szkód dla psychiki niż korzyści czytelników, nie odrzuciłem w połowie, dotrwałem do końca, pozwólcie mi jednak na to, że pozostanę przy swoich wrażeniach jakie pojawiły się już w jej trakcie. Może nie żałuję, na pewno jest materiał do dyskusji, ale mimo wielu pochwał, ja raczej odradzam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz