poniedziałek, 5 września 2016

Czerwony kapitan, czyli jakie to wszystko podobne


W sumie niewiele u nas powstało filmów, które by jakoś dotykały tego w jak łagodny sposób dawna służba bezpieczeństwa weszła w nową rzeczywistość i jak mając nadal materiały do nacisku, mogą wpływać na różne rzeczy. Różnych sensacji, kryminałów i trhillerów trochę powstało, ale oprócz Uwikłania chyba nie było tego wiele na ekranie. Teraz próbę dotknięcia tego tematu podejmują Słowacy. Powieść Dominika Dana, u nich podobno była bestsellerem, więc materiał wyjściowy mieli niezły, ale mam wrażenie, że twórcy nie mogli za bardzo się zdecydować, czy postawić na akcję, pogłębiać wątki współczesnej polityki i jej związków z ludźmi z SB, czy może jednak skupić się na dramatach z przeszłości. Próbując chwytać kilka srok za ogon, trochę chyba się pogubili. Nie jest to zła produkcja i warto na pewno chwalić ją za współpracę między granicami (wciąż uważam, że to potencjalne źródło ciekawej wymiany spojrzeń, trochę powiewu innego wiatru w naszej kinematografii, patrz "Fotograf"), ale i nie jest wolna od wad. Długo na przykład musiałem się przyzwyczajać do tego, że podłożony został dubbing, że tekst nie zawsze idealnie się zgrywał z 
ruchem ust. A scenariusz i sama rola Maćka Stuhra, którą u nas wyciąga się na pierwszy plan przy promocji filmu?

Początek jak najbardziej na plus - para gliniarzy z wydziały zabójstw: jeden młody, ambitny, a drugi zblazowany rutyniarz (aż szkoda, że w drugiej części filmu Marián Geišberg praktycznie znika z oczu) trafiają na ciało noszące ślady torturowania. Sprawa ewidentnie sięga przeszłości i esbeckich praktyk, więc najlepiej byłoby jej nie ruszać, bo też ciężko będzie po latach komukolwiek coś udowodnić. Młody jednak nie zamierza odpuszczać i krok po kroku zaczyna odkrywać kolejne szczegóły. Nie zabraknie teczek, szantażów, donosicieli, którzy dziś woleliby zapomnieć o swej przeszłości, nawet miejsce na kompromitację Kościoła się znalazło - historia rozgrywana jest więc dość schematycznie i chyba jedną z większych wad dla mnie było to, że nie było tu specjalnego napięcia w podążaniu za kolejnymi tropami. Tempo narzucono dość szybkie, Stuhr im dłużej trwa film, tym zbiera większe cięgi, ale szczerze mówiąc jakoś nas to ani ziębi ani grzeje. Niektóre wątki pojawiają się nie wiadomo skąd, wiele obiecują i potem się nie kończą wcale albo nijak, a cała sprawa, jakoś mało nas wciąga. I to na pewno nie dlatego, że to "ich", a nie "nasza" historia, bo przecież są bardzo podobne i mechanizmy funkcjonowania służb były identyczne, a z rozliczeniem wyszła i tam i tu dupa. To raczej coś w konstrukcji filmu, w stylu opowiadania tej historii, sprawia, że nie do końca rozumiemy o co chodzi bohaterowi - biega za sprawą jednego mężczyzny, gdy wokół widzi, że takich śmierdzących spraw były setki i tysiące. Co w tym dziwnego, że esbecja rozgrywała kogo się tylko da i że nie robiła tego tylko dla idei.
Maciej Stuhr i Marian Geisberg jako dobry i zły glinaKlimat filmu fajny (i zdjęcia!), zwłaszcza początkowe pół godziny, gdy trochę poznajemy tę ich rzeczywistość: upalne lato 1992, tu przed podziałem Czechosłowacji, czas nowych rządów, którym wydaje się, że wszystko teraz będzie jak w bajce. I to zgorzkniałe spojrzenie dawnych funkcjonariuszy, którym wciąż wypomina się służbę dla komunistów - oni specjalnych złudzeń nie mają. Tak łatwo odciąć się od przeszłości się nie da.
A Maciej Stuhr? Poradził sobie z nowym wizerunkiem całkiem nieźle. Choć wrzuca się go w sytuacje lekko bez sensu, nie udaje ani Bonda, ani Halskiego, próbuje zbudować swój pomysł na tę postać. Zresztą cała ekipa aktorska jest na bardzo dobrym poziomie - to raczej scenariusz i brak logicznej wizji tej historii psuje nam trochę przyjemność z seansu. Ani to odważne rozliczenie, ani też super wciągający kryminał. A mogło być tak dobrze.
Zresztą - przekonajcie się najlepiej sami.
 

4 komentarze:

  1. Wykorzystam, że to notka filmowa, bo chcę Cię zachęcić, żebyś zobaczył "Aż do piekła". Jakoś tak dziwnie cichaczem ten film wszedł do polskich kin, podobno w wielu miastach w ogóle go nie ma, a to, kurde blaszka, perełeczka jest. Sypnęłabym paroma Oskarami normalnie ;)

    OdpowiedzUsuń