czwartek, 8 września 2016

Julieta, czyli kobieta, kochanka, żona, matka

Na początek wrzutka czegoś na miejsce zakończonego konkursu - Pan Turner. Widzieliście?

I dziś kolejna notka filmowa - jest już grubo ponad 1000, ale przecież blogspot nie ma ograniczeń ilościowych i chyba to udźwignie :)

Proza Alice Munro jest specyficzna, bo z jednej strony niewiele się tam zwykle dzieje, jesteśmy skupieni na detalach, okruchach codzienności, wchodzimy w świat uczuć, a nie czynów. A jeżeli za ekranizację takiej prozy weźmie się Almodovar? Banalnie nie będzie.
Ale na pewno inaczej. Reżyser ma swój styl, ale mam wrażenie, że tym razem ten materiał pomógł mu skierować się na zupełnie inne wody. Jest dużo spokojniej, mniej jest erotyzmu, udziwnień... Ale czy to znaczy, że jest mniej ciekawie?

Z trzech różnych opowiadań stworzyć jedną historię? Wydaje się to trochę absurdalny pomysł. Ale bohaterki Munro są często do siebie podobne, a choć każda przeżywa swoje życie niepowtarzalnie, to przecież to co je spotyka, emocje jakie przeżywają, dramaty i radości, również mogą je łączyć. I rzeczywiście się to udaje. Choć przeskakujemy o dobre kilkadziesiąt lat, choć grają dwie różne aktorki, nawet na chwilę nie czujemy, że coś tu zgrzyta. Nutka tajemnicy może nie jest jakaś natrętna, ale się ją czuje. Tyle, że to na pewno nie jest thriller, a czystej dość gorzka opowieść o cierpieniu. Szczęśliwa miłość zwykle wydaje nam się, że będzie trwała wiecznie, a jeżeli coś jednak ją zniszczy, trudno nam się pozbierać. Gdy w dodatku nie jesteśmy sami, mamy dzieci, jest to jeszcze trudniejsze. Można stać się zombie, zrezygnować z siebie dla dobra pociech, stłumić ból, by go nie okazywać na zewnątrz, skupić się na codzienności. Pewnie można wciąż pielęgnować w sobie pamięć, wspomnienia, a może i poczucie winy.
Do takiej sytuacji odwołuje się Almodovar. Matka i córka. Choć przecież mieszkają razem tyle lat, wydawało by się, że są ze sobą blisko, nagle okazuje się, że jest jednak coś o czym nigdy nie rozmawiają, co sprawiło, że młodsza postanowiła pójść swoją drogą. Obserwujemy matkę, która wciąż zadaje sobie pytania: dlaczego? Która nie potrafi do końca zapomnieć, choćby bardzo próbowała.
Kadr z filmu "Julieta" (2016)Rozegrany na melodramatycznych tonach film jest bliski prozie Munro, choć oczywiście u niej nie byłoby tak bajecznych kolorów, ciepłych i pięknych miast. Ale podobnie jak w jej książkach, czujemy mnóstwo emocji bohaterki i one są tu najważniejsze, a nie jakiś happy end, nasza satysfakcja, że wszystko rozumiemy, że coś odgadliśmy. Tak jakby można na chwilę było poczuć czyjeś myśli i uczucia, a potem rozstać się wciąż myśląc o tej osobie, choć wiemy, że już nigdy jej nie spotkamy. Jest w tym coś świeżego. 

2 komentarze:

  1. Lubię prozę Alice Munro, dlatego film koniecznie muszę obejrzeć :-)

    OdpowiedzUsuń