Właśnie dziś oglądałem dokument "Kto napisze naszą historię" (Kino Atlantic - polecam, bo chyba mało kto będzie to puszczał) i pomyślałem, że to być może właśnie wśród tych okruchów pamięci, świadectw i dokumentów opisujących różne aspekty życia w getcie, zbieranych przez grupę w ramach projektu "Oneg Szabat" był również tekst tej komedii. Ten jeden egzemplarz, dzięki któremu możemy teraz powrócić do tamtych dni, śmiać się z podobnych rzeczy, z jakich śmiano się i wtedy, pomyśleć nad tym czemu to było dla tak ważne, by w tak trudnych czasach nie porzucać również prób dostarczenia ludziom odrobiny wytchnienia, zapomnienia. Odebrano im tak wiele, ale wciąż zapaleńcy, prawie do końca podejmowali się misji prowadzenia nie tylko stołówek, ale i teatrów czy szkół. Nie dać sobie odebrać godności, człowieczeństwa, prawa do pamiętania o tym jak było, zapomnieć choć na chwilę o głodzie i o tym, że kolejnego dnia może już nie przeżyją.
To połączenie brzmi dziwnie, ale to prawdziwa komedia z warszawskiego getta.
Nie widać i nie słychać w niej jeszcze grozy ostatnich miesięcy, choć już w rozmowach sporo jest na temat niedostatków z aprowizacją i konieczności kombinowania i pomysłowości (marmolada z buraka lub rybka z koniny). Podstawowym problemem jak się okazuje był swój własny, wymarzony przez młodych kąt, w którym mogą zamieszkać. Do getta, w którym było dość niewiele mieszkań, na siłę wprowadzono tyle ludzi, że o taki kącik nie było łatwo.
Choć Ada i Mundek dostali właśnie przydział z biura kwaterunkowego na własny, ciasny pokoik, los jest złośliwy i okazało się, że będą się musieli tym miejscem podzielić. Na szczęście Marian i Stefcia wydają się sympatyczni, a ona w dodatku okazuje się bliską znajomą Mundka. A co potem? Samo życie. Rozbieżność charakterów, zabawne sytuacje, goście i gospodyni, którzy wprowadzają dodatkowe zamieszanie, namiętność... Farsowo i lekko.
"Miłość szuka mieszkania" to komedia dość brawurowa, wykorzystująca pewne przerysowania i pokazująca życie w getcie (raczej początki jego funkcjonowania), trochę od innej strony. Ludzie się przecież nie przestali kochać, marzyli o przyszłości, a jednocześnie szukali chwili wytchnienia, choćby właśnie w komedii. Stwarzanie choćby pozorów normalnego życia, pozwalało zachować więcej siły, nadziei na przetrwanie.
W oryginale zdaje się było więcej piosenek, nawet bez nich jednak wciąż ten tekst może bawić. Choć warto dodać, że cały czas z tyłu głowy mamy pamięć o tym kiedy i w jakich okolicznościach powstał.
Młodzi ludzie z Teatru Ekipa, którzy przygotowali tę sztukę w koprodukcji z Teatrem WARSawy, grają żywiołowo, z pasją, tam gdzie trzeba przerysowując swoje postacie. Przypominają kawałek historii tego miasta, a jednocześnie dostarczają trochę zabawy. "Miłość szuka mieszkania" będę wspominał z dużą sympatią, doradzając znajomym, żeby też się na to wybrali.
Miłość szuka mieszkania
tekst: Jerzy Jurandot reżyseria: Jan Naturski
obsada: Dagmara Bąk, Ewa Bonecka, Sławomir Doliniec, Paweł Ferens, Monika Kaleńska / Kasia Kołeczek, Jan Naturski, Maciej Nawrocki, Jędrzej Taranek.
A więcej fot ze spektaklu, autorstwa Marty Ankiersztejn znajdziecie na FB.
Teatr
WARSawy po raz kolejny przyjął pod swój dach świetną ekipę. Tym
razem Teatr EKIPA z przeuroczą komedią p.t.: „Miłość szuka
mieszkania”. Sztuka napisana przez Jerzego Jurandota. Kiedy
śmiejemy się na widowni, aż trudno uwierzyć, że ta sztuka
została napisana w Getcie Warszawskim i tam grana dla pokrzepienia
serc. Bawi również dzisiaj.
Nie
będę opowiadać treści, bo zepsuję zabawę innym, powiem tylko,
że to perypetie dwóch młodych małżeństw i jednego związku
nieformalnego, które poszukują kąta do zamieszkania, żeby
stworzyć swój raj na ziemi. Znajdą - zdradzę, jednak po drodze
ubawią nas wspaniale.
W
„naszym” przedstawieniu prym wiodła Dagmara Bąk – jako Ada.
Pięknie przerysowana rola żony – super gospodyni, która załamuje
ręce nad niedoskonałościami męża… no, piękna była. Śmialiśmy
się do rozpuku, kiedy była „napalona” na Mariana albo sprawnymi
ruchami zdejmowała ze stołu dania przed łapczywością Zybermana.
Albo to całowanie po rączkach Stefci – perełki. Monika Kaleńska
w roli Stefci też niczego sobie. Taka panienka pomiędzy: „jaką
mnie Panie Boże stworzyłeś – taką mnie masz” a „ja jestem
do kochania”. Ładniutka, ni to tancerka ni to śpiewaczka, ale
szczera, dobroduszna i trochę wamp. Niusia – Ewa Bonecka, dziecko
ulicy. Żywiołowa, łapczywa na życie, taka co to „serce na
dłoni”. Kumpla pocieszy, wódki się napije, rozrusza towarzystwo.
Partnerują
im: Maciej Nawrocki jako Józek-muzyk (mąż jednej) i Jędrzej
Taranek - Marian (mąż drugiej). Tak jak żony, mężowie są
skrajnie różni. Wywołuje to zarówno konflikty w małżeństwach
jak i zachwyty na widowni, bo stwarza przekomiczne sytuacje. Śliczny
był Marian z tą swoją niezgułością i miłością do
konserwatywnych zachowań żony, dodajmy cudzej. Natomiast Józek
autentycznie wzruszył mnie grą na strzypcach. Oliwy do ognia dolewa
Mundek (Sławomir Doliniec)– pijaczek, który wpada, namiesza i
poleci dalej (albo padnie za łóżkiem) i Zyberman (Jan Natrurski),
który zjawia się nie w porę. I oczywiście gospodyni, która
pilnuje całego tego kramu z lokalami – w tej roli Paweł Ferenc.
Góruje wzrostem nad wszystkimi, co już stawia lokatorów niejako
pod ścianą i też stwarza swoim pojawieniem zabawne sytuacje.
I
bawimy się wszyscy doskonale i tylko momentami wpadnie nam w oko
gwiazda Dawida na rękawach ubrań albo zgrzytnie coś w rozmowach z
Zybermanem… A ten zgrzyt to przypomnienie kto i kiedy to napisał i
dla kogo. Oraz… i dlaczego.
Bardzo
sympatyczna, ożywcza, dynamiczna komedia, którą polecam każdemu.
MaGa
Bardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń