Przypomnijmy: autor w pierwszej części zastosował ciekawy zabieg: otóż w wyniku walk pomiędzy Duńczykami, Norwegami i Szwedami, część bohaterów dobrowolnie trafia na półwysep iberyjski, a część musi uciekać przed zemstą przeciwnika aż za Ocean. I to właśnie oni, a dokładniej jeden z nich jest bohaterem części drugiej cyklu. Biały wśród Indian.
Czemu tylko ostał się tylko jeden? Oddie, wraz z ludźmi swego ojca przybił do wybrzeży Ameryki Północnej, mając nadzieję, że tu znajdą nie tylko schronienie, ale i szansę na nowe życie. Dookoła nich lasy obfite w zwierzynę, klimat dużo mniej surowy niż na ich dalekiej północy, powoli rodzi się w nich nadzieja, szybko jednak okazuje się, że nawet tu dosięga ich zemsta Eryka Zwycięskiego – jego ludzie nawet tu przybywają w pościgu, by wyrżnąć wszystkich, którzy ośmielili się stanąć przeciw ich panu. Jedynie Oddie ma szczęście, bo w momencie ataku przebywał w dużym oddaleniu i mógł jedynie bezradnie przyglądać się ze wzgórza śmierci swoich towarzyszy. Został sam. Nie pozostaje mu więc nic innego jak ruszyć przed siebie, ku dymom w oddali, by zdać się na los i to co przyniesie spotkanie z tubylcami. Ratując z opresji młodą Indiankę z plemienia Beothuk, zasłużył sobie na wdzięczność i nowy dom. Choć wciąż nieufni, dali mu szansę na to, by stał się z czasem jednym z nich.
I tu zaczyna się opowieść o losach plemienia, w momencie gdy staje ono przed wielkim zagrożeniem ze strony sąsiadów. Nasz bohater będzie wciągnięty więc w walki, niebezpieczne misje i ryzykowne sytuacje. Znajdzie też miłość, choć i tak nie przestanie marzyć o tym, by kiedyś wrócić do swojej ukochanej krainy skutej lodem. Nie jest tak łatwo przerobić Wikinga na żyjącego za pan brat z przyrodą, zgodnie z porami roku tubylca. Barierą jest nie tylko język, zwyczaje, wierzenia, podejście do wielu spraw: to się ma po prostu we krwi.
Nie mówię, że nie jest ciekawie, choć ten tom mam wrażenie zupełnie inny klimat: mniej jest akcji, więcej opisów, nie tylko przyrody, ale zwyczajów, wierzeń. Tylko czemu tu tak mało Wikingów? Sorry, ale przerabianie Indian na skandynawskich wojowników mnie jakoś nie przekonuje, choć jak rozumiem, znajdzie to swój mocny finał w trzecim tomie, który właśnie niedługo się ukazuje. Nie ma w każdym razie tej iskry z pierwszego tomu, gdy pijanie wojowie w szale bitewnym ruszali na kilkukrotnie liczniejszego przeciwnika, mając nadzieję, że nawet jeżeli nie wyjdą z walki zwycięsko, to będą ucztować z bogami w zaświatach.
Rozumiem, że kusiły różne źródła i przesłanki, wskazujące na faktyczny pobyt Wikingów za Oceanem, doceniam to, że nawet pisząc beletrystykę, Lewandowski szuka inspiracji w źródłach, chce opowiedzieć coś ciekawego, ale jakoś mnie ten tom trochę rozczarował. Co kto lubi...
Uzupełnieniem lektury będzie ciekawe posłowie wskazujące na ślady Wikingów w Ameryce Północnej oraz słowniczek z terminologią, przygotowany przez autora
To teraz tylko trzeba liczyć, że w trzecim tomie akcja znowu przyspieszy i wrócą brodaci, dzicy wojowie z toporami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz