czwartek, 9 lutego 2017

Treme i Velvet, czyli serialowo i muzycznie



Kolejne nowości filmowe za mną, muszę więc chyba na nowo zrobić sobie przetasowania w szkicach z notkami. No po prostu miejsca mi mało tyle się dzieje (dziś np. ciekawe spotkanie z Zosią Posmysz na UW i już cieszę się na lekturę jej książki).
Zanim o dwóch serialach, najpierw mała przypominajka - może nie przegapicie dzięki temu notki o innym filmie pełnym muzyki: Across the univers.

Najpierw Treme. Jejku jak ja kocham tego typu seriale. Pełne niebanalnych postaci, świetnie napisanych wątków, niby bez fajerwerków, ale kapitalnie oddających atmosferę pewnych miejsc, czasów, wydarzeń. Tak było z The Wire, który na pewno jest dla mnie w pierwszej dziesiątce najlepszych seriali ever, a tu okazuje się, że ci sami gości maczali paluchy przy Treme. Rzuciłem okiem na pierwsze odcinki, które reżyserowała gościnnie Agnieszka Holland i wsiąkłem na dobre. To film z rodzaju tych, które nawet z miejsca mało ciekawego mogą zrobić legendę. Nie wiem bowiem jaka naprawdę jest atmosfera w Nowym Orleanie, jacy są tam ludzie, ale po obejrzeniu Treme, w głowie mam tyle muzyki, jakiejś ich (czasem naiwnej) dumy, uporu, że myślę sobie: to takie miejsce gdzie żyje się naprawdę.

I to mimo huraganu, powodzi, zniszczeń, biedy, masy kłopotów, z którymi się muszą zmagać, głupotą urzędników i polityków. Nawet ci, którzy wyjeżdżają - tęsknią i chętnie by jak najszybciej wrócili. Nie da się w paru zdaniach opowiedzieć fabuły tego serialu. Jest taka masa wątków i postaci, a prawie każdy równorzędny, rozwijany w niektórych odcinkach mocniej, potem na chwilę znika itd. Szef kuchni, która walczy o swoją knajpę, pozytywnie zakręcony luzak i pasjonat muzyki, jazzman, wódz indiański, właścicielka knajpy, prawniczka, policjant - to tylko niektóre postacie, ale naprawdę tu prawie każda historia jest ciekawa. Nie sensacyjna, super dramatyczna (choć są i takie), ale po prostu życiowa. Ludzie kochają się, wściekają, wymyślają nowe sposoby na zdobycie kasy, kombinują... Próbują normalnie żyć. Choć miasto dopiero podnosi się ze zniszczeń. I tyle tu świetnej muzyki. Nawet dla tych, którzy nie lubią jazzu, bluesa, oglądanie tego jak wyglądają ta pogrzeby, parady, świętowanie, czy normalnych koncertów w klubach, na ulicy, przyprawia o ciarki.
Ten serial to jak pięknie napisana, wielowątkowa saga. Tyle, że rozłożona nie na pokolenia, lata, ale po prostu na kolejne tygodnie życia miasta i jego mieszkańców. 
Normalne życie jest nudne? Nie w Treme...

















Drugi serial to zupełnie inna muza i inne czasy. Lata 70. Do dziś kojarzą się w muzyce z kiczem, ale z drugiej strony ogromną eksplozją energii jaką niósł punk rock. Miałem trochę nadzieję, że więcej będzie w tej historii tego drugiego, ale twórcy postanowili pokazać całą różnorodność tego okresu. Balansujemy więc między spodniami w kancik i disco, a klubami, w których tynk leci ze ścian i sufitu, tak kapela ostro łoi. Pomysłodawcą całości podobno był Mick Jagger, który namówił Martina Scorsese (tak, tak) na nakręcenie historii w stylu jego gangsterskich filmów, ale pokazując środowisko producentów płytowych i artystów. 
O ile gangsterze chlali alkohol, to tu się nikt nie pierniczy i wszyscy eksperymentują ze wszystkim. Podobno otwiera to "nowe obszary w mózgu", pozwalające na tworzenie lub też rozpoznawanie (nosem) kapel, które mogą osiągnąć sukces. 
Zaczyna się mocno, ale im dalej, tym bardziej miałem wrażenie, że oglądam pomysły, które już widziałem (choćby w Wilku z Wall Street), muzyki było coraz mniej, a destrukcji coraz więcej. Nadal uważam, że całość jest warta obejrzenia, jest tu sporo świetnych nawiązań do prawdziwych gwiazd sceny muzycznej, doskonale pokazane funkcjonowanie rynku od zaplecza (co zrobić, żeby artysta był grany w stacjach radiowych? Możecie zgadywać). Klimat lat 70 bomba. Gra aktorska, a szczególnie Richie Finestra (Bobby Cannavale) na 5. Po mocnym wejściu w tę historię, potem jednak coraz bardziej robi się przewidywalnie i ogląda się już trochę siłą rozpędu. Od początku czuło się przez skórę, że to imperium stoi na glinianych nogach, a facet może i jest geniuszem, ale niestety sam doprowadza się do coraz większej ruiny, nie panując nad swoim życiem.

HBO raczej nie robi słabych seriali (zdjęcia, scenografia), ale im więcej ich oglądamy, tym apetyty rosną. Tym razem muszę więc powiedzieć: mój nie został zaspokojony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz