Panów z Teatru Montownia uwielbiam, ale muszę przyznać, że chyba po raz pierwszy troszkę mnie rozczarowali. Mam wrażenie, że tekst, który napisał dla nich Maciej Kowalewski nie dał tym razem pokazać im wszystkich komediowych możliwości, sprowadził się do szeregu dość wyświechtanych scenek i dialogów, które na dobrą metę, mógłby zagrać prawie każdy. Przesadzam? Ano takie wrażenie (szczególnie w pierwszym akcie) miałem - panowie snują się po scenie, przerzucają niby zabawnymi tekstami, narzekają na kobiety, piją, klną... To takie Polaków pogaduchy przy grillu. W klapkach. Niby różni, ale przy wódeczce bratają się błyskawicznie.
Przaśne. I niekoniecznie zabawne. Rozumiem, że powinienem oceniać całość, a pierwszy akt, w świetle tego co widzimy w drugim, jakoś się dopełnia, ale może jednak warto było poszukać innego pomysłu na całość?
O ile w pierwszym akcie widzimy panów, to akt drugi rzeczywiście jest dość brawurowym pokazaniem tych samych wydarzeń widzianych ze strony pań. Obserwowanie ich w zupełnie innych rolach (zostają jedynie wąsy), przerysowanych i chwilami naprawdę zabawnych, to próbka tego szaleństwa jakie tkwi w tych facetach. Kocham ich za to. Mam wrażenie, że nawet tekst w tej części jest dużo bardziej zabawny, pełen odniesień do panów, którzy jak już wiemy, grillują sobie przed domem. Panie w tym czasie zrobiły sobie podwieczorek w salonie. One nie poklepują się po ramionach, deklarując odwieczną przyjaźń, potrafią być dla siebie cholernie przykre, ale też i udzielić wsparcia, rady, gdy widzą taką potrzebę. Żony gadają o mężach (mężowie rzadziej o nich), ale raczej myślą o własnej wygodzie, przyjemności, o tym wszystkim co ich zdaniem świadczy o szczęśliwym życiu. Czego potrzeba do szczęścia im, a czego facetom? Czy potrafimy otwarcie mówić sobie o własnych potrzebach, marzeniach?
No i dodajmy do tego najważniejsze. Ile to wszystko jest warte w obliczu apokalipsy? Bo ta nadchodzi. I tu już zaczyna się totalny odjazd, absurdalna, groteskowa wizja, w której już nie ma miejsca specjalnie na logikę. Obnażająca prawdę o każdej z postaci.
Czegoś mi w tym przedstawieniu zabrakło. I nie mówię bynajmniej o scenografii, której jakby wcale nie było. Choć panowie dwoili się, przebierali, wygłupiali (szczególnie drugi akt to popis komediowy), to zabrakło mi humoru w samym tekście, w dialogach. A bez tego, choćby się stawało na głowie, czegoś sensownego, co nie jest jedynie rechotem z faceta w sukience, raczej się nie uzyska.
Sam pomysł rzeczywiście wydaje się ciekawy, szkoda tylko, że spektakl nie wykorzystuje całego potencjału pomysłu i niepozbawiony jest tych wyświechtanych scenek. Niby to właśnie stereotypowe zachowania nas śmieszą, moim zdaniem jednak zdecydowanie ciekawsze są nowatorskie rozwiązania. Samo przebranie faceta za kobietę z wąsami nie jest szczytem komizmu postaci...
OdpowiedzUsuńgdybym nie znał ich możliwości, może i byłbym usatysfakcjonowany, ale po po prostu wiem, że tu tekst nie dał im rozwinąć skrzydeł
Usuń