wtorek, 7 lutego 2017

Gogol, czyli zimno, smutno i samotnie

W ubiegłym roku rozpoczęła się moja przygoda ze spektaklami Warszawskiego Centrum Pantomimy. Po "Marcelu" (chyba nadal dla mnie najlepszym) i "Agua de lagrimas" przyszedł czas i na "Gogola". Spektakl, który zainspirowany jest nie tylko opowiadaniem wspominanego w tytule Gogola, ale i słynnym spektaklem "Płaszcz" Marcela Marceau. Tym samym zespół po raz kolejne oddaje hołd mistrzowi pantomimy, jednocześnie pokazując, że wypracowane przez niego metody, pomysły wciąż są żywe, są rozwijane. Dla laików pewnie nie jest to aż tak istotne, ale przy tym przedstawieniu warto moim zdaniem o tym wspomnieć, bo chyba najbardziej z tych trzech przeze mnie oglądanych, ma dużo przestrzeni w opowiadanej historii, na różne "dygresje", na pokazanie różnych zaskakujących wizualnie pomysłów, zabawy różnym stylem i nastrojem (np. scenka z grą w karty). Obok aktorów pojawia się również lalka. Niby więc szedłem po poprzednich spektaklach z nastawieniem, że wiem czego się spodziewać, po raz kolejny zostałem jednak zaskoczony.
Bo fakt, że przy skromnej scenografii zespół wyczynia cudowne rzeczy, odmalowując przed nami nie tylko historię, ale jej całe tło (kto zobaczy np. pokój tytułowego bohatera i sceny z gołębiem, zrozumie o czy mówię) wciąż zadziwia, ale już jakby mniej. Podobne są stroje, wykorzystanie światła, przemieszczanie się za skromnymi dekoracjami, trochę inna muzyka (pojawia się bardziej współczesna)... Ale tu i tak najważniejsze jest to, że nawet jeżeli widzisz ten sam zespół, rozpoznajesz aktorów, widzisz podobne pomysły na grę, na rozbawienie widza, czy też na przykucie jego uwagi na dłuższą chwilę do jednego gestu, ruchu, miny, to przede wszystkim chłoniesz emocje. Ich emocje jakie wkładają i te, które dzięki temu pokazują nam. I tu zaczyna się czysta magia teatru. Po prostu. 

Niby prosta historia o skromnym urzędniku, który wymarzył sobie ciepły płaszcz i jest gotów pracować na niego choćby dzień i noc, staje się na naszych oczach uniwersalną opowieścią o samotności, tęsknocie, zawiści ludzkiej. Najcudowniejsze jest to, że choć niby jasno rozpoznajemy emocje: miłość, radość, ciekawość, czy też samopoczucie postaci, to różne interakcje składające się na tą historię, wizje niczym ze snu, zacieranie granic między tym co jest jedynie marzeniem bądź obawą, a realnością, pozwalają każdemu na odkrywanie w niej czegoś troszkę innego, bardziej osobistego. Wszystko zależy na kim bardziej skupi się nasza uwaga i ciekawość. A każdy tu ma do odegrania istotną rolę.  
Co tu dużo gadać. Kto nie był - niech nadrobi przy najbliższej okazji, bo każdy ich spektakl to niesamowite przeżycie. I wcale się nie dziwię tym, którzy mimo, że byli kolejny raz, wychodzą ocierając łzy ze wzruszenia i kombinują kiedy by tu znowu ich zobaczyć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz