Ron, dużo starszy, po dwóch rozwodach i choć jest z nią szczęśliwy, jakoś wcale mu nie spieszno, by przedstawić ją swoim dzieciom. Ile razy wpadają do niego na weekend, ukochana musi wyprowadzić się z domu do koleżanki, cały czas funkcjonują na dwa domowe telefony, by przypadkowo nie podniosła słuchawki gdy dzwoni była żona lub mama. Niby dorosły facet, a zachowuje się trochę jak dziecko. Wreszcie Krystyna (a tak - wątek polski) mówi, że ma dość. Koniec znajomości albo ślub. Ron ma jednak ważny argument: twierdzi, że jego matka, ortodoksyjna Żydówka, nigdy nie zaakceptuje małżeństwa z gojką. Dziewczyna postanawia więc przejść na judaizm :) Myślicie, że to takie łatwe?
Może i odrobinę za dużo tu elementów "edukacyjnych" i tłumaczenia co jest czym (meduza czy mezuza), ale i miejsce na humor się znajdzie, szczególnie gdy na scenę wkroczy komisja trzech rabinów, mających zatwierdzić przyjęcie do wspólnoty. Lekkie, niegłupie, a przy okazji jakaś przestrzeń na większą tolerancję się znalazła - im lepiej się poznamy, może łatwiej będzie rozmawiać :)
Na niewielkiej scenie (wciąż niestety Teatr Żydowski z dużymi spektaklami jedynie na gościnnych występach), bez szaleństw ze scenografią, ale za to z pomysłowym wykorzystaniem wcześniej nakręconych filmików, "Szabasowa dziewczyna" sprawdza się bardzo dobrze. Reżyser Marcin Sławiński (wcześniej m.in. Teatr Kwadrat, Komedia) dał temu zespołowi trochę świeżości.
Mocno kibicuję temu teatrowi w jego problemach i tym bardziej namawiam: zaglądajcie do Żydowskiego, wpierajcie ich, bo na to zasługują.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz