sobota, 1 października 2016

Siedmiu wspaniałych, czyli w następnej wersji kobiety będą stanowiły połowę drużyny

Zwykle bardzo sceptycznie podchodzę do prób odświeżania filmów sprzed lat. Amerykanie uwielbiają tego typu produkcje, ale może dlatego, że tam dominuje widz młody, a ci często ignorują wszystko co stare. Skoro nawet powieści teraz przerabia się na nowo (Ben Hur), to co mówić o filmach. O ile więc klasyczny western toleruję, to niedościgniony jest jednak dla film Kurosawy. I to przede wszystkim do niego bym zachęcał. Tu pozostaje jedynie dvd. Jeżeli jednak nie macie uprzedzeń, bierzecie poprawkę, że to czysta rozrywka, a nie ściganie się z legendą, to "Siedmiu wspaniałych" może okazać się całkiem fajnym seansem. Zabawne jest to jak za Oceanem wszystko w tej chwili się poprawia pod kątem poprawności politycznej (musiała więc pojawić się mocna rola kobieca, a wśród bohaterów Indianin, Azjata, Meksykanin, Afroamerykanin, zaraz, zaraz zabrakło Muzułmanina - to straszne! Żądamy nowej wersji!). Czy to naprawdę takie istotne, czy w każdej historii muszą zaistnieć parytety? Klasyczna siódemka bohaterów staje się więc w produkcji Antoine'a Fuqua ("Dzień próby") troszkę bardziej urozmaicona. To nadal ludzie wyrzuceni poza nawias społeczności, funkcjonujący po swojemu, ale mający swój honor.



To przecież nie pieniądze, ani żadne inne korzyści popychają ich do tego, by podjąć się zadania, które wydaje się nierealne. Obrona małej wioski przed facetem zatrudniającym armię bandytów i zastraszającym wszystkich, którzy staną mu na drodze, gdy do pomocy masz jedynie grupę nie umiejących walczyć farmerów, to przecież brzmi jak dowcip. Wiadomo, że to misja samobójcza i część z nich jest tego świadoma. Idą więc trochę jak za przygodą, żeby choć raz zrobić coś sensownego, w dodatku z odważnymi ludźmi przy boku. Sprawiedliwa zemsta, męska przyjaźń i odrobina szaleńczej odwagi - niby znana historia i niewiele nas w niej zaskoczy, ale ogląda się bardzo sympatycznie.

Siedmiu wspaniałychOdrobina humoru ociepla wizerunek twardych facetów (m.in. Denzel Washington i Chris Patt) i sprawia, że nawet nie zgrzytamy zębami na to, że ducha dawnego, prawdziwego westernu tu niewiele. Tyle się tu dzieje, że bliżej mu chyba do filmów akcji niż do obrazów o twardych facetach na Dzikim Zachodzie. Doświadcza się tego szczególnie mocno gdy idzie się (tak jak ja) do kina 4D - to prawdziwa jazda bez trzymanki, gdy przez połowę filmu fotel pod tobą galopuje, a przez drugą kule świszczą nad uchem.


Nie ma co porównywać z poprzednikami. To dużo prostsze, bardziej rozrywkowe kino. Ale to przecież wcale nie musi być zarzutem.

Za seans dziękuję sieci kin Cinema City i tym samym rozpoczynam współpracę z kolejnym partnerem.



13 komentarzy:

  1. Żałuję, że nie mogłam wybrać się na seans 4d, ale nawet przy 2d film mnie wciągnął w swoją historię. Uwielbiam Denzela, ale tym razem Pratt i Hawke skradli cały film :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę mam ochotę obejrzeć ten film. Pierwowzór bardzo lubię, ma w sobie to coś!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziś w kinie wszystko musi dziać się szybciej, intensywniej, więc jest trochę inaczej. Ale powiem ci, że zabawa fajna

      Usuń
  3. Ja uwielbiam odświeżanie starych filmów, nawet jeśli mają być nieco bardziej rozrywkowe. Raz, że cieszę się z eksperymentów i próby wprowadzania klasyki do nowej rzeczywistości politycznej bardzo mnie ciekawią. Dwa, że dzięki odświeżaniu staroci ludzie... sięgają po starocie. ;) Na tej film chętnie pójdę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja chyba po prostu coraz częściej gloryfikuję to co pamiętam z przeszłości, a marudzę przy nowościach :) Jeszcze nie jest ze mną tak źle, żebym w ogóle unikał nowego, ale z przerażeniem słucham młodych ludzi, którzy mówią, że tamto może iść w niebyt, a na oklaski zasługują śmiecie, które moim zdaniem powinny iść szybko w zapomnienie

      Usuń
  4. Nie jestem przekonana do tego typu 'odświeżania' filmów.....jak się ma w pamięci film Kurosawy oraz jego amerykańską wersję w doskonałej obsadzie to nowa wersja już nie zadowoli.
    Ja już nie przepadam za kinem akcji, ale tamte filmy oglądnęłabym jeszcze raz tak jak i "Rudobrodego" Kurosawy. To klasyka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o, to widzisz mam bardzo podobnie. Ale czasem warto przymknąć oko i po prostu poddać się klimatowi czegoś lżejszego

      Usuń
  5. Moi znajomi byli o stwierdzili, że "może być, ale bez szału", więc stwierdziłam, że owszem, obejrzę- ale za jakiś czas w domu w ramach relaksu czy też rozrywki ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj, w kinie robi większe wrażenie :) No chyba, że masz lepsze typy. Ja wczoraj na nowym Burtonie, a w środę aż 4 seanse jednego dnia

      Usuń
  6. Nawet mi się podobało :) A fanką westernów jestem umiarkowaną. Poprzednią wersję obejrzałam jakoś jak leciała w tv w którąś sobotę niedawno, no i muszę przyznać, że się trochę zestarzała... ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie ukrywam, ze obawalem sie tego filmu. Jakby nie bylo westerny sa mi bliskie, bo to moje dziecinstwo. :D Ale nie rozczarowalem sie. Oprocz akcji otrzymalem humor, wiec tez lzej sie ogladalo calosc... az do sceny wielkiego pojedynku. Alez sie napocilem, wraz z bohaterami!
    Na pewno jeszcze wroce do tego filmu, bo nawet teraz mysle o nim - a bylem na premierze. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ha! jak widać powrót do dawnej formuły nie musi oznaczać wierności wszystkim detalom, a spojrzenie bardziej współczesne, może i przyciągnie nowych fanów tego gatunku

      Usuń