wtorek, 15 września 2015

Wkraczając w pustkę, czyli czegoś takiego jeszcze nie widzieliście

Ciąg dalszy porządków na blogu. Szkiców notek jest ponad 100 i sam już się gubię w tym o czym pisałem, a o czym nie (lub robiłem to dla Allegro). Zwłaszcza, że są tu przecież notki, które pisali moi znajomi, czytając coś przede mną. Jak tu ogarniać wszystko, gdy w tej chwili na tapecie mam notkę numer 1718. 
Ponad 30 rzeczy do przeczytania pilnie (ebooków nie liczę), dysk zapchany w telewizorze tak gdzieś w 60%, z muzyką już po prostu odpuściłem, bo skupić się nie potrafię. Różne rzeczy siedzą w głowie, ale najczęściej pojedyncze numery, nie ma kiedy wysłuchać płyt w całości.
Co w planach na ten tydzień. Niedługo na pewno kolejna rzecz  z serii Metro i to po polsku, będzie też spóźniony Głuchowski i Znikasz. Filmowo: Młodość, coś z animowanych, Więzień labiryntu (po Nocnym Maratonie Filmowym z córką) i może o serialach kryminalnych jakie wziąłem pod lupę. Ach i jeszcze w przyszłym tygodniu teatr. Tym razem wypad do Powszechnego. 
Na dziś przypominam tekst o książce "Korespondenci.pl" - dopisałem coś od siebie.
I notka filmowa. Po najnowszym filmie Gaspara Noe obiecałem, że pojawi się wpis o jednym z jego starszych tytułów. I oto jest. A kto ciekaw jest co sądzę na temat najnowszego, czyli "Love" - niech zajrzy tu. 

Oglądanie "Wkraczając w pustkę" jest doświadczeniem dość niesamowitym. Prawie 3 godziny atakowania naszych oczu bodźcami wizualnymi, których raczej zwykle w kinie reżyserzy nie stosują, przypomina chwilami raczej wideoklip, performance, a w chwilach gdy zbliża się trochę do bohaterów, zaczyna przypominać jakieś wizje narkotykowe.
Najpierw patrzymy oczami głównego bohatera - Oscara, ale później gdy padnie on ofiarą akcji policji, będziemy razem z jego duszą wędrować przez miasto, przenikać ściany, a nawet wchodzić w ciała innych. Brzmi niesamowicie? Bo też i tak właśnie jest. To naprawdę jazda bez trzymanki i jakiekolwiek próby streszczania, omawiania tego filmu są trochę bez sensu. To seans, który albo okaże się wizualną wyprawą w nieznane, fascynującą przygodą i pokazaniem czegoś po co kino jeszcze nie sięgało. Albo kompletnie bezsensownym bełkotem, zlepkiem scen, które nic nie opowiadają, drażniących eksperymentów ze światłem, kolorami i ostrością. 
Narkotyki, seks, kompletny brak jakichś zasad, poddanie się jakiemuś marazmowi - drażnią mnie ci bohaterowie, ale jeszcze bardziej irytuje chyba fakt, że całość ich historii, relacji, jest koszmarnie spłycona. Tak jakby sama fabuła była tu mało istotna, a reżyser chciał się z nami podrażnić, sprawdzić naszą wytrzymałość i spróbować pokazać coś zupełnie nowego.
post preview imageIm dłużej to oglądamy, to różne sceny, wizje, są coraz mnie wyraźne, bardziej chaotyczne, zniekształcone. Gdyby nie moja ciekawość i fakt, iż staram się zawsze kończyć coś co zacząłem, chyba bym się poddał. Oczywiście mogą pojawić się głosy o tym, iż to film dla wybrańców, szczególnie wytrawnych, inteligentnych, itp. Ok. Nie będę z tym dyskutował. Mam swoje zdanie i chyba nie mam zamiaru zmuszać się do seansu ponownie, tylko po to by przekonać się czy z instrukcją "jak to oglądać" dojrzę coś więcej.
Ciekawy, psychodeliczny eksperyment, ale fascynujący głównie w warstwie wizualnej. Zdjęcia kręcone praktycznie jednym, nieprzerwanym ujęciem, a jednocześnie pokazujące tak różne obrazy - to przechodzenie od unoszenia się nad miastem, po zaglądanie do różnych pomieszczeń. Jest w tym coś niepokojącego i przyciągającego uwagę. Treści niestety w tym zbyt wiele nie ma.
Sami widzicie - Gaspar Noe to po prostu prowokator, hochsztapler, który dorabia wielką filozofię do swoich pomysłów. I tylko od nas zależy czy nazwiemy to wielką sztukę, czy jednak wprost: wielką hucpą.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz