czwartek, 26 marca 2015

Aparatus - Andrzej Pilipiuk, czyli świat, który odchodzi już w niepamięć

obrazek
Czy do Świąt Wielkiej Nocy uporam się z zaległymi notkami na temat książek? Będę próbował. Dziś po raz kolejny Pilipiuk - odświeżam sobie jego opowiadania, bo w takiej formule bardzo go lubię. I trochę odpoczynku będzie od fantastyki, bo dopiero pod koniec kwietnia pewnie napisze coś o dwóch ostatnich książkach Głuchovskiego. A reszta? Możecie sami mieć wpływ na kolejność: thriller Blackout, najnowszy Ostachowicz, Londyn NW Zadie Smith, Zabić drozda, Rzeźnia nr 5 i Odpływ. Trochę tego jest. A w czytaniu? To co widzicie z boku na blogu. I właśnie zastanawiam się co na miejsce "Zielonej wyspy" zarzucić.

O Pilipiuku pisałem całkiem niedawno, ale jakoś tak swoim zwyczajem, nie mogę wyjść z biblioteki z pustymi rękoma, więc jak oddałem jedno, natychmiast wziąłem drugie. To w końcu takie leciutkie rzeczy. A ponieważ to krótkie formy, to i czyta się szybko.



Tym razem 8 opowiadań i dominuje dwóch bohaterów - doktor Paweł Skórzewski (a więc przenosimy się w przełom wieku XIX i XX) i Robert Storm - zbieracz staroci, który dorabia sobie wyjaśnianiem różnych zagadek historycznych, śledzeniem losów ludzi lub przedmiotów. Ten drugi chyba właśnie w tym tomie pojawia się po raz pierwszy. Każdy z tej dwójki ma po trzy opowiadania. I powiem Wam, że im dłużej znam tych dwóch gości, tym bardziej ich lubię. Przypominają mi się od razu lektury z dzieciństwa typu: Szklarski, Nienacki. Połączenie przygody, ciekawostek (Pilipiuk mało robi opisów, ale trochę takich wrzutek robi w tekst), tła historycznego... I to za co autora uwielbiam - podkreślanie patriotyzmu, zarówno tego narodowego, jak i tego lokalnego. Nie żadnego fanatyzmu, ale zwykłego szacunku dla przeszłości, dla tych którzy odeszli i dla dzieła ich umysłów czy rąk. Większość bohaterów to ludzie uczciwi, honorowi, może i trochę odstający od nowoczesnych czasów, ale w takim razie możemy tylko żałować, że tak ich mało wokół nas.
Nie potrzeba żadnych kosmitów, fajerwerków i nie wiadomo czego, by wzbudzić zainteresowanie czytelnika. Trochę przewrotnego humoru i zagadka, która w każdym z tych opowiadań gdzieś tkwi. Magia może tkwić nawet w rzeczach, które świetnie znamy, albo niepozornych, które ktoś mógłby nawet wyrzucić na śmietnik. Pilipiuk swoimi opowiadaniami udowadnia, że nie należy tego czynić zbyt pochopnie. A mnie to choler wzrusza, bo niejednokrotnie czuję, że wolałbym żyć ileś dekad wcześniej niż w tym naszym "nowoczesnym" i zagonionym świecie.

Naprawdę fajnie się to czyta. To książka, przy której czyta się jedną stronę i natychmiast chcesz wiedzieć co było dalej. I potem zdziwienie - jak to, przez kilka godzin przeczytałem kilkaset stroniczek?

Najlepsze pomysły? Chyba "Ośla opowieść" nawiązująca do autora Pinokia, może "Księgo drzewne" i jak zwykle dla mnie doktor Skórzewski - tym razem najciekawsze były "Ostatni biskup" i "Dzwon wolności". Kurcze wymieniłem połowę zbioru? A tak naprawdę to jedynym słabszym punktem był dla mnie trochę groteskowy "Staw" - przygody hitlerowskiego urzędnika, który zakwaterowany został na terenie warszawskich Łazienek.

No i te ilustracje! Choćby za to, że wciąż dbają o ten aspekt dla Fabryki Słów należą się brawa.

2 komentarze:

  1. Chyba się kiedyś za to zabiorę :) Dawno nie czytałam Pilipiuka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tak, książka wydana jest naprawdę przyjemnie dla oka - nawet wersja w miękkiej okładce, choć to twarda prezentuje się najwyborniej :) Mam to samo, Pilipiuka czytuje głównie w krótkiej formie. Posiadam większość z jego zbiorów opowiadań. Aparatusa również, choć - co przyznaje z pewnym zażenowaniem - jeszcze go nie przerobiłem ;)

    OdpowiedzUsuń