Czy do Świąt Wielkiej Nocy uporam się z zaległymi
notkami na temat książek? Będę próbował. Dziś po raz kolejny Pilipiuk -
odświeżam sobie jego opowiadania, bo w takiej formule bardzo go lubię. I trochę
odpoczynku będzie od fantastyki, bo dopiero pod koniec kwietnia pewnie napisze
coś o dwóch ostatnich książkach Głuchovskiego. A reszta? Możecie sami mieć
wpływ na kolejność: thriller Blackout, najnowszy Ostachowicz, Londyn NW Zadie
Smith, Zabić drozda, Rzeźnia nr 5 i Odpływ. Trochę tego jest. A w czytaniu? To
co widzicie z boku na blogu. I właśnie zastanawiam się co na miejsce
"Zielonej wyspy" zarzucić.
O Pilipiuku pisałem całkiem niedawno, ale jakoś tak swoim
zwyczajem, nie mogę wyjść z biblioteki z pustymi rękoma, więc jak oddałem
jedno, natychmiast wziąłem drugie. To w końcu takie leciutkie rzeczy. A
ponieważ to krótkie formy, to i czyta się szybko.
Tym razem 8 opowiadań i dominuje dwóch bohaterów -
doktor Paweł Skórzewski (a więc przenosimy się w przełom wieku XIX i XX) i
Robert Storm - zbieracz staroci, który dorabia sobie wyjaśnianiem różnych
zagadek historycznych, śledzeniem losów ludzi lub przedmiotów. Ten drugi chyba
właśnie w tym tomie pojawia się po raz pierwszy. Każdy z tej dwójki ma po trzy
opowiadania. I powiem Wam, że im dłużej znam tych dwóch gości, tym bardziej ich
lubię. Przypominają mi się od razu lektury z dzieciństwa typu: Szklarski,
Nienacki. Połączenie przygody, ciekawostek (Pilipiuk mało robi opisów, ale
trochę takich wrzutek robi w tekst), tła historycznego... I to za co autora
uwielbiam - podkreślanie patriotyzmu, zarówno tego narodowego, jak i tego
lokalnego. Nie żadnego fanatyzmu, ale zwykłego szacunku dla przeszłości, dla
tych którzy odeszli i dla dzieła ich umysłów czy rąk. Większość bohaterów to
ludzie uczciwi, honorowi, może i trochę odstający od nowoczesnych czasów, ale w
takim razie możemy tylko żałować, że tak ich mało wokół nas.
Nie
potrzeba żadnych kosmitów, fajerwerków i nie wiadomo czego, by wzbudzić
zainteresowanie czytelnika. Trochę przewrotnego humoru i zagadka, która w
każdym z tych opowiadań gdzieś tkwi. Magia może tkwić nawet w rzeczach, które
świetnie znamy, albo niepozornych, które ktoś mógłby nawet wyrzucić na
śmietnik. Pilipiuk swoimi opowiadaniami udowadnia, że nie należy tego czynić
zbyt pochopnie. A mnie to choler wzrusza, bo niejednokrotnie czuję, że wolałbym
żyć ileś dekad wcześniej niż w tym naszym "nowoczesnym" i zagonionym
świecie.
Naprawdę fajnie się to czyta. To książka, przy której
czyta się jedną stronę i natychmiast chcesz wiedzieć co było dalej. I potem
zdziwienie - jak to, przez kilka godzin przeczytałem kilkaset stroniczek?
Najlepsze pomysły? Chyba "Ośla opowieść"
nawiązująca do autora Pinokia, może "Księgo drzewne" i jak zwykle dla
mnie doktor Skórzewski - tym razem najciekawsze były "Ostatni biskup"
i "Dzwon wolności". Kurcze wymieniłem połowę zbioru? A tak naprawdę to
jedynym słabszym punktem był dla mnie trochę groteskowy "Staw" -
przygody hitlerowskiego urzędnika, który zakwaterowany został na terenie
warszawskich Łazienek.
No i te ilustracje! Choćby za to, że wciąż dbają o ten
aspekt dla Fabryki Słów należą się brawa.
Chyba się kiedyś za to zabiorę :) Dawno nie czytałam Pilipiuka.
OdpowiedzUsuńOj tak, książka wydana jest naprawdę przyjemnie dla oka - nawet wersja w miękkiej okładce, choć to twarda prezentuje się najwyborniej :) Mam to samo, Pilipiuka czytuje głównie w krótkiej formie. Posiadam większość z jego zbiorów opowiadań. Aparatusa również, choć - co przyznaje z pewnym zażenowaniem - jeszcze go nie przerobiłem ;)
OdpowiedzUsuń