czwartek, 19 marca 2015

Sils Maria, czyli ten nieubłagany upływ czasu

Z jutrzejszych premier aż trzy już obejrzane i spokojnie można by o nich pisać, ale przecież nie wszystko w jednej notce, prawda? Wstępnie mogę Wam jednak zdradzić, że o ile "Sils Maria" i "Złotą klatkę" polecam (choć dla specyficznego widza), to "Sąsiady" mnie przerosło, więc ode mnie słów zachęty nie usłyszycie.
Na początek jednak propozycja Gutek Film. Ciekawa, z niezłą obsadą, jednak nie wszystko mnie w tym filmie przekonuje. No i nie dajcie się nabrać na plakat, który mógłby obiecywać jakaś wyprawę w góry - kilka spacerów będzie, ale to raczej dramat psychologiczny, gdzie dialogi ogrywają najważniejszą rolę.
Znana aktorka dostaje propozycję gry w nowej wersji sztuki teatralnej, w której debiutowała w wieku lat 18. Rola młodziutkiej dziewczyny uwodzącej i wykorzystującej starszą kobietę, była wtedy dla niej drogą do kariery. Tyle, że teraz ma zagrać rolę uwodzonej. Wrócić do tych samych scen, dialogów, patrząc na nie z zupełnie innej strony.


To jakby oś filmu, wokół której zbudowano całą narrację. Maria przygotowuje się do roli i szuka natchnienia w Alpach, w domu na odludziu, gdzie przez lata mieszkał jej przyjaciel i reżyser tej sztuki. Po jego śmierci willa stoi pusta, nic nie stoi więc na przeszkodzie, by właśnie tam wrócić myślami do tego jak przeżywała ten tekst wtedy, znaleźć jakiś nowy na niego pomysł. Najchętniej by z tego zrezygnowała - przecież woli zostać w pamięci ludzi jako młoda, przebojowa, piękna, pełna tupetu i chęci do życia. Jak ma przed samą sobą obronić postać, która już wtedy wydawał się jej żałosna i słaba?
photo.title
To nie jest kwestia braku umiejętności aktorskich, ale braku zgody, akceptacji na to by widziano w niej kobietę starą, która już nie ma szans na szczęście, która musi o nie błagać. Każdego dnia w codziennej komunikacji próbuje się bratać i udowadniać swojej młodziutkiej asystentce, że wciąż jest "na bieżąco", a nawet jeśli czegoś nie chwyta, to są to jej zdaniem jakieś głupiutkie i dziecinne mody, a nie coś poważnego, co mogłoby sprawić, że widz myśli inaczej niż ona. 
Dobrze rozegrano różne sytuacje i rosnące napięcie między nimi i aż byłem ciekaw ciągu dalszego. Wspólne czytanie sztuki, ich szczere rozmowy i dyskusje w którymś momencie zaczynały się prawie stapiać, co otwierało przed widzem pole do ciekawych interpretacji.

Niestety w którymś momencie zmienia się nastrój filmu i na coś zupełnie innego zwraca naszą uwagę reżyser. To co rozgrywane było na płaszczyźnie psychologicznej - brak zgody na przemijanie, na to że świat pędzi do przodu, kwestie konfliktów między pokoleniowych w myśleniu, przeżywaniu różnych rzeczy, w komunikacji; potem przesuwa się w obszar mediów, interesowania się nie tyle samą treścią sztuki, co życiem prywatnym aktorów. Trochę żałuję, bo moim zdaniem spłyca to bowiem to z czym w głowie widz mógł wyjść po seansie.

Juliette Binoche ma przestrzeń w której może trochę pokazać swój talent, ale jak dla mnie jeszcze ciekawiej wypada w roli jej asystentki Kristen Stewart. Może to kwestia dobrze napisanej roli, a może to dziewczę ze "Zmierzchu" naprawdę wyrośnie na prawdziwą aktorkę.
Film naprawdę ciekawy, choć moim zdaniem pytania o to jak w dzisiejszym świecie odbierana jest sztuka, dużo ciekawiej wybrzmiały w "Birdmanie".

4 komentarze:

  1. Nie mogę się już doczekać, kiedy pójdę do kina :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurcze, mam problem z Kristen Stewart, nie uważam jej za dobra aktorkę po prostu. Prywatnie mowie o niej Drewno Stewart, ale ze zwykłej ciekawości za co ta francuska nagroda - obejrzę.

    OdpowiedzUsuń