poniedziałek, 26 maja 2014

Teoria wszystkiego. Sens życia według Terry'ego Gilliama, czyli a wszystko i tak pochłonie czarna dziura

Zdaje się, że dziś oficjalna premiera tego dzieła, więc wrzucam notkę, a nuż zainteresują się najnowszym dziełem Terry'ego Gilliama (tak, tak to ten od Monthy Pythona, ale bardziej znany ze swych wizjonerskich wizji filmowych) nie tylko jego fani. Sam niedawno przypominałem sobie Brazil i bardzo byłem ciekaw jego najnowszego projektu, zwłaszcza, że dochodziły słuchy, że odrzuciwszy wielką kasę, będzie miał za to możliwość kreowania filmu zgodnie ze swymi pomysłami, a nie wizją producentów.   
A jak wyszło? Wizualnie jest ciekawie. Nawet bardzo. Prawdę mówiąc w ogóle nie przeszkadzała mi lekka siermiężność i brak efektów - u tego reżysera często bez dużej kasy udawało się uzyskać wizję przyszłości, która zaciekawiała bardziej niż fajerwerki za grubą kasę. Tym razem jest cyberpunkowo (a może raczej steampunkowo, bo maszyny są mało nowoczesne), ale dziwnie lateksowo, kolorowo i nawet cukierkowo. To świat, w którym wszechobecna reklama obiecuje ci wszystko, wieczną szczęśliwość i wszystkie odpowiedzi. Tylko jakoś dziwnie puste wydaje się to wszystko - udawane i oszukane niczym wizja narkotyczna. Jakże łatwo się temu poddać, dać ogłupić, porwać się rytmowi nieustannej zabawy. Ten kto zadaje pytania, szuka odpowiedzi nie pasuje do społeczeństwa i najlepiej byłoby go usunąć.

Qohen Leth (ciekawa rola Christopha Waltza) ewidentnie izoluje się od społeczeństwa i najchętniej całe dnie spędzał by w domu. Nie tylko dlatego, że tu czuje się najlepiej, najbezpieczniej, ale też wciąż czeka na telefon z odpowiedzią na pytanie o sens istnienia wszechświata. Jako jeden z wielu trybików wielkiej korporacji ma zapewniać bezkonfliktowe funkcjonowanie systemu, ale sam już dawno poczuł, że w niego nie wierzy, że straciło to dla niego sens. 
Prorok i geniusz, czy po prostu maniak chory psychicznie? 

Jak to zwykle u tego reżysera, sporo tu dość groteskowych scen i postaci, które więcej gmatwają niż wnoszą do fabuły. Ważniejszy chwilami staje się klimat filmu niż drążenie samego przesłania, śledzenie fabuły. 
Chaotycznie, ale mimo wszystko ciekawie. Choćby dla kolejnej wizji Gilliama - warto zobaczyć. Po raz kolejny dzięki swej wyobraźni, pracy scenografów i projektantów, tworzy "coś z niczego"

8 komentarzy:

  1. Zbieram się, żeby obejrzeć ten film. Przyznaję bez bicia, że zawsze dyskryminowałam T.G. na rzecz innych "Pythonowców". Zawsze gdzieś był Cleese, albo Palin (zawsze zaglądam do jego książek, a serię filmów podróżniczych dokołą świata bardzo lubię). Największy sentyment mam jednak do Monty Pythona, chociaż do niektórych skeczów trzeba było dorosnąć. Nie ma co się oszukiwać, poczucie humoru się zmienia w ciągu dwudziestu kilku lat - pochlebiam sobie, że na lepsze ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *dookoła
      -wolniej pisać, dwa razy sprawdzać ;)

      Usuń
    2. chochliki są tak wredne, że nawet jak się czyta to się chowają. To moje przekleństwo

      Usuń
  2. każdy z nich jest trochę inny... A widziałaś co zrobili razem jak świętowali jakąś tam swoją rocznicę? Gdzieś do odnalezienia u mnie na blogu notka na temat... musicalu-opery :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Te "dwadzieścia kilka lat" trzeba liczyć od czasów nastoletnich, żeby było jasne ;) Aż taka młoda nie jestem :D

    OdpowiedzUsuń
  4. PS nie przedrę się przez wszystkie notatki, bo co chwila zatrzymuje się, czytam i jeszcze mnie kusi, żeby coś napisać :) Mógłbyś mi podać w przybliżeniu, kiedy pisałeś o MP? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sam się gubię tyle tego. Ale lista (zakładki na górze) pomagają
      Proszę bardzo
      http://notatnikkulturalny.blogspot.com/2012/03/to-nie-zaden-mesjasz-tylko-bardzo.html

      Usuń
  5. Sprawdzałam też w zakładakach, ale (o ja sierota!) nie skojarzyłam tego tytułu... Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń