piątek, 16 maja 2014

Pancernik Potiomkin, czyli kino w służbie propagandy


Dziś na ekranach kin studyjnych pojawia się odświeżona cyfrowo wersja legendarnego już filmu
„Pancernik Potiomkin”. Dzieło sprzed blisko 100 lat (rok 1925) od razu zostało uznane za arcydzieło, analizowano je i uczono na jego przykładzie kolejne grupy filmowców. Chodziło o nowoczesny montaż, ale i sposób opowiadania tej historii. Nawet dziś trzeba przyznać, że młodziutki Siergiej Eisenstein stworzył coś, co nawet dziś wydaje się spójne i poruszające. Niby bohater jest jedynie zbiorowy, ale to w niczym nie umniejsza naszej uwagi.
Film miał poruszać emocje i dlatego okazał się świetnym materiałem do propagandy, do tego by wysławiać dzieło rewolucji i tych, którzy przeciwstawili się okrutnemu reżimowi, niesprawiedliwości. Pod tym względem drażni jak cholera. Chwilami nawet śmieszy. Odzwyczailiśmy się też np. od teatralnej, przerysowanej gry aktorskiej, długich przemów, które potem załatwia plansza z jakimś zdaniem. Ale wszystkim tym, którzy film znają jedynie ze słyszenia, lub widzieli w telewizorze, polecam zobaczyć to na dużym ekranie. I tylko żal, że już nie ma szans by zobaczyć to z muzyką na żywo (dopiero by robiło wrażenie).


moma_bfi_01Streśćmy trochę fabułę. Na statku dochodzi do buntu marynarzy, którzy odmawiają jedzenia zepsutego mięsa. Jakie to ciekawe, że często rewolucje zaczynają się od tak prozaicznych rzeczy (np. strajki na Wybrzeżu po podwyżkach cen kiełbasy). Oficerowie nie mają zamiaru ustąpić, konflikt się zaostrza, aż do buntu i przemocy. Tak mocno idealizowani są "proletariusze", marynarze, a malowani na czarno dowódcy (i oczywiście przedstawiciel kleru), czyli krwiopijcy, że dziś to kłuje po oczach, ale ciekawe jak było to odbierane kiedyś? Czy naprawdę nikt nie wyłapywał tych absurdów? Oto jeden z marynarzy ginie w walce i potem jego ciało z karteczką: "zabity za miskę barszczu" (bo nie chciał go jeść) staje się obiektem pielgrzymek ludu robotniczego, który użala się nad losem biedaków. Cholera - marynarze zabijają w walce oficerów. Może by tak położyć na grobie tego zmarłego drugą kartkę - "zabijał za miskę barszczu"...
PotemkinmarchDla równowagi polecam obejrzenie współczesnego nam "Admirała" (zresztą też trochę na zamówienie władz), który pokazuje podobne wydarzenia tylko od drugiej strony. Może i nie ma tak słynnych scen jak te ze schodów w Odessie, ale jest nie mniej mocny. 
Oglądając "Pancernik Potiomkin" człowiek jest pełen sprzecznych uczuć - z jednej strony bawi go ten nachalny ton i powiewający czerwony sztandar, ale z drugiej strony trudno odmówić temu dziełu wartości artystycznych. Zdziwienie nasze budzi tylko zakończenie - nijak nie pasujące do masakry jakiej byliśmy świadkami. I dodajmy nie zgodne z prawdą. Pancernik rzeczywiście wypłynął z Odessy, ale to nie dlatego, że statki z floty, która miała go ścigać poparły rewolucję. Jego załoga miała po prostu trochę szczęścia.

1 komentarz:

  1. Z całego filmu pamiętam głównie te schody. Dzisiaj nie pamiętam czy tylko go w tv oglądałam, czy też byłam na nim w kinie, ale jedno mogę napisać obraz ten robił wrażenie, jak na tamte czasy.
    Kino w szponach propagandy. Można sobie wyobrazić jak lud radziecki na niego reagował.

    OdpowiedzUsuń