piątek, 15 listopada 2013

Rząd, czyli jaką cenę płaci się za utrzymanie władzy

Weekend zapowiada się jako spędzony na kurowaniu pod kocem, więc może będzie wreszcie chwila na dłuższe poczytanie :) Zwłaszcza, że do czytania sporo, oj narobiło się zaległości, a ja wciąż znoszę nowe rzeczy. Dziś na DKK (rozwija się aż miło) ustaliliśmy lektury na 3 miechy do przodu, więc już książki zniesione i wylądowały na szczycie stosu. Chyba biję własne rekordy: 3 książki papierowe, jedna w wersji audio, jedna czytana na kompie, jedna na komórce. Czyli 6 jednocześnie... Może choć jedną uda się skończyć do poniedziałku. Bo kuszą kolejne, a rozsądek już odmawia.
Ale obok czytania, jest przecież jeszcze drugie moje maniactwo, czyli filmy. Zacząłem przygodę z Lackberg, tym razem w wersji filmowej, kontynuuję Wallandera (cholera, im starszy tym lepszy, ten aktor coraz bardziej mi pasuje, a tak marudziłem przy pierwszym sezonie), a na dziś o jeszcze innym serialu. Porównywanym do House of Cards, ale mam wrażenie, że to trochę inna liga. Bliżej mu raczej do naszej "Ekipy" (kto jeszcze pamięta ten serial?), ale ja mam chyba jakąś słabość do takich historii. To znaczy utopijnych opowiastek o tym, że polityka może być uprawiana w sposób uczciwy, otwarty i jeszcze na dodatek dla dobra ludzie. No normalnie Sci-Fi. W Ekipie doszukiwano się agitki pro-Tuskowskiej, ale pal licho jakiego człowieka by się widziało w głównym bohaterze. Daj Boże żeby wreszcie którykolwiek z polityków, choć trochę starał się być właśnie takim politykiem. Aby przywrócić zaufanie i sens chodzenia na wybory...


I to jedna z różnic. O ile House od Cards od początku pokazuje, że w tej grze nie ma miejsca na uczciwość i zasady można sobie schować w kieszeń, o tyle Rząd obnaża różne problemy, brudne gierki, ale w każdym odcinku pani premier jakoś wychodzi z tego wszystkiego w miarę czysta. Jedyna uczciwa? Na dodatek dba o standardy w swojej ekipie i czyści ją przy jakichkolwiek wątpliwościach. No czyż to nie piękne?
Towarzyszymy Brigitte Nyborg od chwili wyborów parlamentarnych, które przynoszą nieoczekiwany sukces jej partii "umiarkowanych". Od tego momentu zaczyna się dla niej nowy etap - wejście w świat jeszcze ostrzejszej gry politycznej, bo dostaje (jako pierwsza kobieta w historii Danii) misję tworzenia rządu. 
Każdy odcinek to jakaś mniej lub bardziej pogmatwana sprawa, która zwala się jej i jej ministrom na głowę. Raz sobie radzi lepiej, raz gorzej, ale trudno jej nie kibicować, gdy widzimy jak próbuje zachować się uczciwie w różnych sytuacjach. Do tego mocno podkreślony wątek życia prywatnego (mąż, dwójka dzieci), prowadzenia domu, nadaje jej jeszcze bardziej "ludzkiego" oblicza. 
To ciekawe połączenie kina obyczajowego i dramatu (bo thriller to zbyt mocne tu określenie) politycznego, pokazującego kulisy władzy, różne gierki jakie odbywają się na najwyższych szczeblach, związki polityki z mediami oraz biznesem.
Podobieństwa do naszej "Ekipy" widać też w scenariuszu i sprawach jakie porusza rząd: równouprawnienie kobiet, zwalczanie terroryzmu przy "bratniej" pomocy USA, ekologiczne źródła energii itd. Unikajmy kontrowersyjnych tematów jak imigranci, kłopoty z urzędnikami z Brukseli, prawa jednostki w świecie inwigilacji, a jeżeli się pojawią, to sprzedamy widzom jakieś ogólnikowe i neutralne bajeczki.
Trochę brakuje w tym realności, rutyny życia i pazura w sytuacjach kryzysowych. No i nie ma praktycznie obywateli. To ciekawy obraz współczesnej polityki: w trójkącie wyborca-polityk-media, ten pierwszy jest potrzebny tylko raz na 4 lata, a potem ma siedzieć przed telewizorem i słuchać tego co do niego mówią. 
Ale i tak zerkam z ciekawością. 
Bo lubię sobie pomarzyć, jakby to było fajnie mieć mądrego, uczciwego, słuchającego ludzi premiera, otoczonego grupą fachowców... Idealistyczne, ale przynajmniej nie tak nachalne w manipulacjach jak "Newsroom", który za to ode mnie mocno w notce oberwał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz