Szkiców notatek zrobiło się sporo, ale jakoś znowu czasu braknie na pisanie. Na razie zapycham dziury po różnych konkursach i tak znajdziecie nowe notki o:
składance 2/20 - polskie kapele promowane przez portal TegoSłucham
Asterix i Obelix w służbie jej królewskiej mości,
Dziś spotkanko w Edipresse z M.C. Beaton i uzupełnienie kolekcji (dobrze powiedziane - ludzie myślą, że jak się lekko czyta, to znaczy że równie lekko się pisze), doprecyzowanie zasad współpracy z publio (miły kontakt i chyba będzie pojawiać się więcej e-booków u mnie), czyli całkiem miły dzionek. I tylko tęskno mi do jakiegoś wyjścia do teatru, do kina. Plan na listopad! Koniecznie!
A na dziś kolejne podejście do kryminałów skandynawskich. Tylu mamy już autorów na naszym rynku, że trudno być ze wszystkim na bieżąco. Ale skoro wokół tyle szumu i wciąż wydaje się kolejne tytuły, to czasem z czystej ciekawości warto sięgnąć. Z Nesbo łyknąłem haczyk, z Lackberg raczej bez zachwytów, a teraz pora na Lizę Marklund. Po spotkaniu autorskim już trochę byłem nastawiony na inne klimaty niż to co znam choćby z Mankella. No i potwierdziło się. Tym samym krótka notka jest nie tylko o książce, ale jest też moim pytaniem do Was:
Czy dostrzegacie różnice w tym jak kryminały piszą kobiety, a jak mężczyźni? Co wam bardziej pasuje?
Przecież to nie jest kwestia tylko i wyłącznie tego, że główną rolę mamy kobiecą. Nie chodzi również o zwracanie większej uwagi na postacie kobiece (a tym samym wpadanie w podobny błąd, o który oskarża się piszących mężczyzn: stereotypowe, pobieżne postacie męskie). Nie potrafię tego określić w 100%, nazwać tego co mi "nie leży", ale po lekturze "Testamentu Nobla" przyszło mi do głowy kilka refleksji.
Nie bardzo rozumiem czemu mają służyć wątki obyczajowo-rodzinne w powieściach kryminalnych pisanych przez kobiety: przecież w kryminale szukamy przede wszystkim czegoś co jest powiązane z zagadką, z akcją. I nie przekonuje mnie argument: "że to przecież prawdziwe życie, w odróżnieniu od tego o czym piszą faceci". Cholera, jakbym chciał czytać o zmywaniu, gotowaniu, odwożeniu dzieci, odrabianiu lekcji, problemach małżeńskich, to bym sięgnął po coś co nie ma etykiety: kryminał.
Wiem, upraszczam, wszak faceci też piszą czasem o takich sprawach, ale zarówno o Lackberg, jak i u Marklund to jest jakieś takie rozlazłe. Zamiast stanowić jakiś dodatkowy ciekawy rys do osobowości bohaterek (ciekawe, że obie to nie policjantki, a dziennikarki/pisarki), sprawia że zaczynamy ziewać i czekać kiedy wreszcie coś się ruszy w sprawie, która wydawała by się powinna być w centrum powieści.
Może jednak stoi za tym geniusz pisarski i pewien autentyzm, który powinienem docenić? Skoro kobiety kreślą swe bohaterki jako kobiety podlegające nieustannym zmiennym emocjom i nastrojom, to może tak po prostu ma być i mam się z tym pogodzić, bo tak to już z nimi jest? Raz silne, potrafią wiele przetrwać, znieść, pozbierać się do kupy i zawalczyć o coś, a zaraz potem siedzą, jęczą, płaczą, użalają się, tęsknią - generalnie same nie wiedzą czego tak naprawdę chcą.
Tylko cholera, jakoś mi takie postacie nie pasują do literatury kryminalnej. Przynajmniej takiej, jaką lubię. Mocnej, mrocznej, intensywnej, gdzie sprawa jest najważniejsza, a nie jakieś wątki poboczne...
No i chyba sobie nabruździłem u pań. Ale nie mogłem się powstrzymać. To oczywiście pewne uproszczenia, bo zarówno jednej, jak i drugiej autorki przeczytałem zaledwie po jednym tytule, ale właśnie takie myśli kotłowały mi się po lekturze. Niewiele emocji wzbudziła sama sprawa, zagadka, tajemnicza postać morderczyni, a cały czas zastanawiałem się nad tym co takiego przeszkadza mi w stylu pisania Pani Marklund, w prowadzeniu akcji i w samej bohaterce.
Rozpisałem się, a przecież powinienem napisać coś o samej książce, tym bardziej, że jest ona do zdobycia u mnie w konkursie (wtedy sami będziecie mogli się przekonać). Testament Nobla to szósty tom serii o przygodach reporterki Anniki Bengtzon. Zaczyna się od morderstwa na balu z udziałem pary królewskiej i laureatów Nobla, a potem zupełnie inaczej niż u Hitchcocka temperatura akcji i napięcie coraz bardziej maleje (przynajmniej ja to tak odczuwam). Nawet troszkę szybsze zakończenie, ponieważ zbyt schematyczne nie daje satysfakcji. Cholera, co to za kryminał, gdy od rozwikłania tajemnicy, bardziej ciekawi jesteśmy skomplikowanego życia prywatnego Anniki.
Autorka nie tyle miesza tropy, co po prostu ciągnie kilka niezależnie wątków i potem niestety nie bardzo potrafi je połączyć. Są tu i terroryści arabscy, CIA i ich nieformalne działania w innych państwach, jest życiorys Nobla, jest świetnie wyszkolona morderczyni (która na koniec okazuje się kompletnie nie profesjonalna) i przepychanki wokół badań naukowych i nagród. I oczywiście jest bohaterka i jej życie prywatne - temu autorka poświęca chyba równie dużo czasu co i samemu śledztwu i sprawie kryminalnej.
Cóż, może komuś się spodoba. Ja chyba jednak będę ostrożniejszy przy różnych zachwytach i najpierw sprawdzę który tytuł danego autora jest najbardziej polecany. Bo tu niestety okazało się mówiąc bardzo delikatnie: bez rewelacji. Niby czyta się szybko, ale bez specjalnych emocji, a po wielu kryminałach sporo było tu rzeczy, które po prostu były rozczarowaniem. Kryminał bez emocji to jak...
składance 2/20 - polskie kapele promowane przez portal TegoSłucham
Asterix i Obelix w służbie jej królewskiej mości,
Dziś spotkanko w Edipresse z M.C. Beaton i uzupełnienie kolekcji (dobrze powiedziane - ludzie myślą, że jak się lekko czyta, to znaczy że równie lekko się pisze), doprecyzowanie zasad współpracy z publio (miły kontakt i chyba będzie pojawiać się więcej e-booków u mnie), czyli całkiem miły dzionek. I tylko tęskno mi do jakiegoś wyjścia do teatru, do kina. Plan na listopad! Koniecznie!
A na dziś kolejne podejście do kryminałów skandynawskich. Tylu mamy już autorów na naszym rynku, że trudno być ze wszystkim na bieżąco. Ale skoro wokół tyle szumu i wciąż wydaje się kolejne tytuły, to czasem z czystej ciekawości warto sięgnąć. Z Nesbo łyknąłem haczyk, z Lackberg raczej bez zachwytów, a teraz pora na Lizę Marklund. Po spotkaniu autorskim już trochę byłem nastawiony na inne klimaty niż to co znam choćby z Mankella. No i potwierdziło się. Tym samym krótka notka jest nie tylko o książce, ale jest też moim pytaniem do Was:
Czy dostrzegacie różnice w tym jak kryminały piszą kobiety, a jak mężczyźni? Co wam bardziej pasuje?
Przecież to nie jest kwestia tylko i wyłącznie tego, że główną rolę mamy kobiecą. Nie chodzi również o zwracanie większej uwagi na postacie kobiece (a tym samym wpadanie w podobny błąd, o który oskarża się piszących mężczyzn: stereotypowe, pobieżne postacie męskie). Nie potrafię tego określić w 100%, nazwać tego co mi "nie leży", ale po lekturze "Testamentu Nobla" przyszło mi do głowy kilka refleksji.
Nie bardzo rozumiem czemu mają służyć wątki obyczajowo-rodzinne w powieściach kryminalnych pisanych przez kobiety: przecież w kryminale szukamy przede wszystkim czegoś co jest powiązane z zagadką, z akcją. I nie przekonuje mnie argument: "że to przecież prawdziwe życie, w odróżnieniu od tego o czym piszą faceci". Cholera, jakbym chciał czytać o zmywaniu, gotowaniu, odwożeniu dzieci, odrabianiu lekcji, problemach małżeńskich, to bym sięgnął po coś co nie ma etykiety: kryminał.
Wiem, upraszczam, wszak faceci też piszą czasem o takich sprawach, ale zarówno o Lackberg, jak i u Marklund to jest jakieś takie rozlazłe. Zamiast stanowić jakiś dodatkowy ciekawy rys do osobowości bohaterek (ciekawe, że obie to nie policjantki, a dziennikarki/pisarki), sprawia że zaczynamy ziewać i czekać kiedy wreszcie coś się ruszy w sprawie, która wydawała by się powinna być w centrum powieści.
Może jednak stoi za tym geniusz pisarski i pewien autentyzm, który powinienem docenić? Skoro kobiety kreślą swe bohaterki jako kobiety podlegające nieustannym zmiennym emocjom i nastrojom, to może tak po prostu ma być i mam się z tym pogodzić, bo tak to już z nimi jest? Raz silne, potrafią wiele przetrwać, znieść, pozbierać się do kupy i zawalczyć o coś, a zaraz potem siedzą, jęczą, płaczą, użalają się, tęsknią - generalnie same nie wiedzą czego tak naprawdę chcą.
Tylko cholera, jakoś mi takie postacie nie pasują do literatury kryminalnej. Przynajmniej takiej, jaką lubię. Mocnej, mrocznej, intensywnej, gdzie sprawa jest najważniejsza, a nie jakieś wątki poboczne...
No i chyba sobie nabruździłem u pań. Ale nie mogłem się powstrzymać. To oczywiście pewne uproszczenia, bo zarówno jednej, jak i drugiej autorki przeczytałem zaledwie po jednym tytule, ale właśnie takie myśli kotłowały mi się po lekturze. Niewiele emocji wzbudziła sama sprawa, zagadka, tajemnicza postać morderczyni, a cały czas zastanawiałem się nad tym co takiego przeszkadza mi w stylu pisania Pani Marklund, w prowadzeniu akcji i w samej bohaterce.
Rozpisałem się, a przecież powinienem napisać coś o samej książce, tym bardziej, że jest ona do zdobycia u mnie w konkursie (wtedy sami będziecie mogli się przekonać). Testament Nobla to szósty tom serii o przygodach reporterki Anniki Bengtzon. Zaczyna się od morderstwa na balu z udziałem pary królewskiej i laureatów Nobla, a potem zupełnie inaczej niż u Hitchcocka temperatura akcji i napięcie coraz bardziej maleje (przynajmniej ja to tak odczuwam). Nawet troszkę szybsze zakończenie, ponieważ zbyt schematyczne nie daje satysfakcji. Cholera, co to za kryminał, gdy od rozwikłania tajemnicy, bardziej ciekawi jesteśmy skomplikowanego życia prywatnego Anniki.
Autorka nie tyle miesza tropy, co po prostu ciągnie kilka niezależnie wątków i potem niestety nie bardzo potrafi je połączyć. Są tu i terroryści arabscy, CIA i ich nieformalne działania w innych państwach, jest życiorys Nobla, jest świetnie wyszkolona morderczyni (która na koniec okazuje się kompletnie nie profesjonalna) i przepychanki wokół badań naukowych i nagród. I oczywiście jest bohaterka i jej życie prywatne - temu autorka poświęca chyba równie dużo czasu co i samemu śledztwu i sprawie kryminalnej.
Cóż, może komuś się spodoba. Ja chyba jednak będę ostrożniejszy przy różnych zachwytach i najpierw sprawdzę który tytuł danego autora jest najbardziej polecany. Bo tu niestety okazało się mówiąc bardzo delikatnie: bez rewelacji. Niby czyta się szybko, ale bez specjalnych emocji, a po wielu kryminałach sporo było tu rzeczy, które po prostu były rozczarowaniem. Kryminał bez emocji to jak...
Nie nabruździłeś sobie, kobietą jestem ale spojrzenie mam podobne do Twojego. Nie znam książek Lizy Marklund i pewnie nie poznam bo już mi szkoda czasu tym bardziej, że wciąż czekają trzy tomy Nesbo do przeczytania. Camillę Lackberg czytałam gdy miałam dostęp do książek, które koleżanka pochłaniała namiętnie. Była niezła (choć pierwsza część chyba jedna najsłabsza), ale bez przesady, nie na tyle abym skusiła się na kupno kolejnej cześci ;) Te wątki opisujące życie osobiste bohaterek może faktycznie mają zachęcić kobiety, ja jednak zdecydowanie wolę bardziej mroczne historie. Czytałam ostatnio Dochodzenie, w którym główną bohaterką jest policjantka, ale książka napisana przez faceta więc zupełnie inaczej się czyta niż np. Lackberg.
OdpowiedzUsuńufff, a już myślałem, że popadam w jakiś męski szowinizm... A może to jednak po prostu kwestia po prostu różnic temperamentalnych, gustu? dziś koleżąnka w rozmowie o tym wytknęła mi, że to co piszą mężczyźni: picie, skoki w bok, odżywianie się byle czym to nie jest prawdziwe życie... Ale cholera jakoś w kryminale dużo bardziej mi to pasuje.
Usuń