poniedziałek, 18 listopada 2013

Oz wielki i potężny, czyli Dorotko wróć!

Już parę dni temu wspominałem, że ostatnimi czasy więcej rzeczy oglądam nie tylko "swoich", ale i tych familijnych. Jedne sprawiają mi więcej frajdy, inne mniej, ale staram się przede wszystkim nimi cieszyć, tak jak cieszą się moje córy. Może nawet o paru książkach wkrótce napiszę - podsuwam, szukam, rozmawiam. Dobrze, że to jeszcze taki czas, gdy bez żenady możemy sobie pogadać o lekturach czy filmach, że nie mają oporów przed wspólnymi seansami (ze starszą idę chyba na maraton z Igrzyskami)...
O filmie Oz trochę słyszałem, dzieci były nawet w kinie i miałem w głowie, że to widowiskowe (chyba było pokazywane w 3D) i sporo się dzieje. Kurcze, jednak na małym ekranie ten film chyba traci połowę swojego uroku.

Pamiętacie Czarnoksiężnika z OZ i przygody Dorotki, którą tornado wrzuca do jego świata? To teraz, dzięki temu filmowi możemy dowiedzieć się trochę o przeszłości, czyli jak wyglądało początki panowania Oza. Też jest tornado, mamy Szmaragdowy Pałac, kraina uciskana jest przez złą czarownicę i to właśnie w przybyszu z naszego świata wszyscy upatrują swego wyzwolenia. Widzą w nim wspaniałego czarodzieja, choć w rzeczywistości jest on zwykłym kuglarzem i oszustem, któremu zależy tylko na pieniądzach. 
Ot - bajeczka z morałem i motywami dość dobrze znanymi z różnych innych bajek. Chyba oprócz fabuły (w której sporo się dzieje, ale moim zdaniem bardzo zabrakło elementów humoru), więcej wrażenia na widzu może robić warstwa wizualna. Ale bądźmy szczerzy - kto widział np. Alicję Burtona, ten i owszem doceni, ale jednak powalony na pewno nie będzie. Zabrakło trochę konsekwencji w pociągnięcia połączenia mrocznych klimatów ze słodkimi kolorowymi widoczkami. Im dalej w film, tym mniej już tych smaczków, a straszy już jedynie zła królowa z buźką jak Hulk.   

Cóż. Chyba wyrosłem z takich filmów już dawno. I o ile jak wspominałem, czasem z przyjemnością wracam do dziecięcej strony swej psychiki, to tu seans był dla mnie kompletnie bez emocji. Ani aktorstwo, ani scenariusz, ani efekty... Infantylne i niestety mało odkrywcze. To już Życie Pi, przy którym kręciłem nosem, miało w sobie jakiś element zaskoczenia, wciągało. A tu nic.
Chyba jednak wolę musicalową wersję sprzed lat...  

1 komentarz:

  1. Oglądałam Oza z córką na małym ekranie kilka dni temu. Nie zachwycił, czegoś mi w nim zabrakło.

    OdpowiedzUsuń