Bohaterka narodowa, autorka Roty, wieszczka, obrończyni języka i piewczyni historii o losie chłopów... Wokół Marii Konopnickiej pewnie narosło wiele mitów i jakichś uproszczeń, zbudowano pomnik, którego próby ruszenia mogą wywoływać sprzeciw "prawdziwych Polaków". A jednak Magdalena Grzebałkowska się odważyła. W sumie nie wiem czy rzeczywiście kogoś może ta książka oburzyć, ale na pewno to spojrzenie na pisarkę z zupełnie innej strony. Jako kobiety, jako matki, jako feministki, jako pisarki o dużych ambicjach i niekoniecznie zrealizowanej. O długoletnim życiu razem z Marią Dulębianką autorka niby wciąż wspomina, ale nie robi z tego jakiejś sensacji, nie rozstrzygając czy była to przyjaźń czy może jednak coś więcej.
W drobiazgowy sposób za to udaje się przedstawić życie codzienne, to nieustanne szarpanie się o to czy starczy na kolejny miesiąc życia, na rachunki, o to jak zadbać o dzieci, o własne zdrowie, o możliwość wyjazdu albo powrotu do kraju. Do ojczyzny, której przecież nie było, więc wciąż trzeba było użerać się z cenzurą, z władzami, a czasem i nawet ze swoim mężem, który choć tyle lat już nie żył z nią w formalnym związku, wciąż zachowywał prawną opiekę nad Marią. To od niego zależała zgoda na wyjazd za granicę, to on wciąż domagał się wspierania jego nie zawsze udanych finansowych przedsięwzięć. Uciekała od niego, próbowała się uniezależnić, być silną.
To co na pewno udaje się Grzebałkowskiej uchwycić, to nie tylko jakiś ciąg wydarzeń z życia Konopnickiej, ale i realia czasów w jakich żyła. I to powiem było chwilami nawet dość zaskakujące. Dziś wyobrażamy sobie że pisarze, to raczej osoby prowadzące dość osiadły styl życia, a tu proszę - ciągle podróże, miesiącami albo i latami czas spędzany a to w Szwajcarii, a to we Włoszech - nic dziwnego, że to mogło sporo kosztować. Oczywiście to nie tylko zachcianki, ale często również pobyt zdrowotny, nie jakieś drogie hotele, tylko niedrogie pensjonaty i kwatery prywatne, mimo wszystko ten aspekt życia poetki był dość zaskakujący. Brak możliwości powrotu ze względu na jakieś formalne przeszkody, odwoływanie się co władz carskich, czy przekraczanie granicy nielegalnie to dodatkowe kwiatki do tej historii.
O ile kojarzymy Marię Konopnicką z pisaniem o niedoli ludzi ze wsi i niewielkich miasteczek, ciekawie było też odnaleźć na łamach tej biografii dowody na to, że nie wszystkim jej współczesnym się to jej pisanie podobało. I nie chodzi bynajmniej o antysemityzm, bo niestety wielu ludzi wtedy miało podobne poglądy jak ona. Jednak konflikty z różnymi słynnymi pisarzami czy publicystami, z kościołem, dorobienie się opinii osoby atakującej polskie tradycje i wartości to rzeczy chyba mniej znane z jej życiorysu.
Sporo miejsca Grzebałkowska poświęciła rodzinie - w końcu szóstka dzieci, ogromne problemy z jedną z córek, od której potem próbowała się na wszelkie sposoby odciąć, próby ułożenia życia pozostałej piątce - nic dziwnego, że to kosztowało ją masę pieniędzy, zdrowia i sił.
Widzimy poetkę nie jako natchnioną wieszczkę, która myśli jedynie o o tym jak by tu pięknie oddać miłość do ojczyzny i tęsknotę za jej niepodległością, ale kobietę twardo stąpającą po ziemi, próbującą zarobić na utrzymanie. Chyba mało wiemy o jej pracy jako tłumaczki, redaktorki naczelnej pisma, pewnie więcej mamy w głowach jakiejś wizji jak to wraz z zaprzyjaźnioną z nią Elizą Orzeszkową, dyskutuje o prawach kobiet, o równości, o tym że właśnie poprzez te zmiany społeczne łatwiej będzie odzyskać niepodległość i zbudować nową przyszłość. Jak się okazuje jednak ze współczesnymi feministkami nie zawsze było jej po drodze, choć chciały by szła razem z nimi w pierwszym szeregu.
Uśmiechałem się czytając jak to naród powoływał komitety by obdarowywać pisarzy w podzięce za ich pracę np. jakąś posiadłością. Czyż to nie piękne? Literatura zaiste miała niezłą siłę rażenia. Po latach klepania biedy, Konopnicka wreszcie miała odetchnąć, choć miejsce nie okazało się tak sielankowe jak to jej obiecywano.
Biografie czasem są jedynie streszczeniem faktów - pojechała, wysłała, napisała. U Grzebałkowskiej robi się z tego czasem dramat, są wyczuwalne emocje, wzruszenie - choćby moment pisania Roty i cała sprawa dzieci z Wrześni u niejednego czytelnika wywoła ciarki. I to jest ciekawe. Nawet jeżeli to tylko jakaś część obrazu, może właśnie ta bardziej prywatna, mniej oficjalna, może brakuje ciut więcej informacji na temat dzieł i ich odbioru, to Dezorientacje czyta się po prostu wybornie. Nie brak tu skandali, ale raczej wywoływanych przez bohaterkę, a nie przez autorkę biografii i nawet o nich okazuje się, że można napisać w miarę spokojnie.
Pokazać nie tylko sławną postać, ale przede wszystkim człowieka, z jego różnymi słabościami i wielkością jaką w sobie nosi - to spora sztuka! Tym razem się udało. Choć to nie jest biografia, które by powodowała zakochanie, pragnienie by natychmiast rzucić się na twórczość, to na pewno jest to okazja do zrozumienia kogoś kto pisał lektury, do których nas zmuszano w dzieciństwie.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz