niedziela, 23 lipca 2017

Zjawa, czyli ziewamy

Zadrżała mi ręka przy zaznaczaniu etykiety "przygodowy", ale weź i jakoś mądrze się odnieś do tego obrazu. Kino drogi, he he. 
Traper poturbowany przez niedźwiedzia i ciężko ranny zostaje porzucony przez kompanów w surowych warunkach zimowych. I jak na złość nie zamierza umierać, tylko wstaje i idzie.
Doceniam zdjęcia, klimat, ale naprawdę ten film potrafi zmęczyć. Di Caprio zwija się z bólu, cierpi, walczy o przeżycie, czołga się, kuśtyka... I do przodu. Do ludzi. A potem by wywrzeć zemstę.
Prawdę mówią ci, którzy stwierdzają, że nie ma chyba rzeczy, której by nie wykonał w tej roli, byle się wreszcie doczekać na Oscara. Wysiłek spory, ale cholera za zmagania ze swoim ciałem i grymasy Oscar to trochę słabo. Jak nie dali za lepsze role, to teraz to wygląda dziwnie. 


Naprawdę nie wiem co w tym filmie jest takiego wyjątkowego. Emocji zbytnich nie ma. Mistycyzm natury - ledwie się ocieramy, by zaraz znowu wrócić do skupienia się na wysiłki bohatera, by iść, by iść, by iść...
Epickie? Gdzie tam. 
I nawet nie mam ochoty wracać za czas jakiś, by sprawdzić, czy zdania nie zmienię, czy nie dostrzegę czegoś więcej między tymi cięrpiętniczymi minami. 
Obejrzyjcie zwiastun. Wystarczy.

2 komentarze:

  1. Zdjęcia, zdjęcia, które na małym ekranie nie robią takiego wrażenia, jak w kinie. Dla zdjęć warto :). Mnie szczególnie rozczarowało zakończenie, nie przejęło mnie nijak, wcale mu właściwie nie kibicowałam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to jest właśnie dziwne, że ogląda się to prawie bez emocji. to już wolę 127 godzin, który też mnie drażnił. Samymi zdjęciami nie da się zbudować ciekawej historii, zwłaszcza jak rozbudowuje się ją w nieskończoność

      Usuń