piątek, 7 lipca 2017

Facet do wymiany, czyli nawet nie chce mi się pisać

Widziałem. I żałuję. To jest tak słabe, że aż żenujące.
A ja tak lubię komedie francuskie i tyle sobie obiecywałem.

To miała być komedia, a do śmiechu nie ma tu prawie nic. Film opowiada o kryzysie aktora po 40, który nagle orientuje się, że zostały mu jedynie role ciapowatych tatusiów. Jak wybrnąć z takiej sytuacji i znów stać się obiektem pożądania, symbolem seksu, imprezowym zwierzęciem, choć to nigdy nie było w jego charakterze? W swoich pomysłach zrzucenia kapci, zyskania uwagi bohater (Guillaume Canet, który jednocześnie jest reżyserem "Faceta do wymiany") jest nie tyle zabawny, co po prostu żałosny. Skóra, modna fryzura, ćwiczenia, farbowanie włosów, czy wreszcie botoks, zwracają na niego uwagę, ale raczej w kontekście negatywnym - nie ma nic w tym ze sławy, raczej politowanie. A mimo to, nie rezygnuje.
Jest w stanie odrzucić nawet ukochaną, dzieci i dom, byle podążyć za swoim marzeniem - być w oczach świata wciąż młodym i pięknym. 
Temat daje potencjał komediowy, ale tu po prostu nie wyszło. Ani dialogi, ani gra aktorska, ani scenariusz rozciągnięty na maksa. Dawno nie nudziłem się tak bardzo na filmie, oczekując końca. Komedia, w której nie ma nic zabawnego - to się zdarza. Ale żeby przynajmniej było tu coś do przemyślenia, coś niegłupiego. Nie ma nic. Wychodzisz z wizją sztucznej twarzy bohatera, ale o tym też chcesz jak najszybciej zapomnieć. 
Na szczęście w te wakacje chyba jeszcze przynajmniej trzy lekkie filmy francuskie na naszym ekranie, więc mam nadzieję, że ten niesmak szybko przykryję jakimiś fajnymi wspomnieniami z kina.  


1 komentarz:

  1. Nie wiedziałam o istnieniu tego filmu i jak widać, niewiele straciłam. :D

    OdpowiedzUsuń