czwartek, 20 lipca 2017

Notka niespodzianka, czyli recenzja specjalna Fusi

Fusi
Nie znam się na kinie skandynawskim, ani na tym jakie ono powinno być, ale zawsze miałem z nim pozytywne skojarzenia i ten duńsko-islandzki dramat w reżyserii Dagur Kári spełnia wszystkie warunki tego jak właśnie wyobrażałem sobie tą filmografię.
Zimne i panoramiczne kadry, smutna i niepokojąca muzyka oraz główny wątek czyli historia naszego bohatera.

Poznajmy Fusiego (w tej roli Gunnar Jónsson)- 40 letniego prawiczka mieszkającego z matką i jej kochankiem. Jest on typem "misiaczka" ciepłym człowiekiem z którym lubią bawić się dzieci ( co staje się niestety przyczyną podejrzeń o pedofilię).
Jednakże jest on nieprzystosowany, niedopasowany do dorosłego, realnego życia, można by rzec, że jest „z innej bajki”. Jest obiektem drwin i tematem plotek wielu dorosłych którzy wykorzystują każda okazje aby mu dokuczyć wiedząc że nie poniosą za to konsekwencji. Jego życiem rządzi apodyktyczna matka. Jego dzień codziennie wygląda tak samo poczynając od porannego jedzenia płatków przez pracę na lotnisku aż do wieczornego konstruowania makiet wojennych z sąsiadem.


Życie 40 latka wywraca się gwałtownie do góry nogami gdy za namową matki niechętnie idzie na lekcje tańca gdzie poznaje doświadczoną przez życie Sjöfn. To razem z nią Fusi przezywać będzie wzloty i upadki- raz tragiczne a raz komiczne- różnorodne jak Skandynawia skąd film ten pochodzi. Relacja z Sjöfn ( w tej roli Ilmur Kristjánsdóttir) wywróci jego świat do góry nogami, a jego samego zmieni nie do poznania.
Personalne dramaty głównego bohatera dopełnia świetna muzyka Slowblow i zdjęcia autorstwa Rasmus Videbæk a grający Fusiego Gunnar Jónsson jest niesamowicie przekonujący i sprawia, że kibicujemy mu w jego drodze do lepszego życia.

Polecam ten film każdemu kto sądzi że życie jest sprawiedliwe i tym zniechęconym do próbowania nowych rzeczy.
J

**********

Ja dochodzę do siebie po seansie "Dunkierki", ale recenzja pewnie dopiero w sobotę, natomiast dziś coś wyjątkowego. Sam jeszcze nie wiem co to będzie. To znaczy wiem, że recenzja filmu, ale jakiego?

Ale to troszkę dłuższa historia. Syn koleżanki należy do 16 WDH, czyli chyba jednej z najstarszych drużyn harcerskich (Zawiszaków) i właśnie jest na obozie. Aby zdać egzamin na ćwika musi ukończyć szereg wymyślonych zadań i mogę tylko powiedzieć, że jak na 15 latka są one wcale niełatwe. Tym razem musi m.in. samodzielnie i bez wydania choćby złotówki dotrzeć chyba około 150 km na pewien festiwal filmowy, obejrzeć jakiś seans, napisać z niego recenzję, opublikować, przenocować, wymienić pudełko zapałek na coś jak najcenniejszego i wrócić następnego dnia do obozu w przebraniu jakieś postaci z kreskówki. Z przyjemnością więc zamieszczam tu jego wpis. Należy mu się. I trzymam kciuki.
A film Fusi pewnie zobaczę. Podoba mi się tytuł angielski: Virgin Mountain.
R

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz