środa, 19 lipca 2017

Interstellar, czyli trzeba cierpliwości


Jutro seans Dunkierki (przedpremierowo Kino Atlantic), a ja uświadomiłem sobie, że nie napisałem jeszcze na blogu o poprzedniej produkcji Christophera Nolana. Chyba najbardziej spektakularny film w jego karierze (teraz Dunkierka może to przebić, ale pewnie nie przebije budżetu), wielkie widowisko Sci-Fi, które podzieliło fanów jak mało która produkcja, jest rzeczywiście bardzo specyficzne, nastawione raczej na budowanie pewnej narracji, niż akcję i efekty.
Jedni narzekają na zbytni melodramatyzm, mierne dialogi, naciąganie tej historii, inni znowu zachwyceni są epickością i zupełnie innym charakterem od tego co zwykle funduje się w produkcjach tego gatunku.


Na pewno trzeba mieć trochę cierpliwości, by wejść w to dość powolne tempo i długość filmu, zastanowić się choć chwilę nad teoriami z dziedziny fizyki, które nam się funduje, by wyjaśnić pewne sprawy, nie zerkać nerwowo na zegarek z myślą: kiedy się wreszcie coś zacznie dziać.
To nie jest kino akcji, choć nie brakuje mu rozmachu. Nolan nakręcił film w dekoracjach z przyszłości, ale opowiada po prostu o człowieku i jego tęsknotach, marzeniach i lękach. Ratowanie ludzkości, bo na ziemi już długo żyć się nie da i trzeba znaleźć dla nas nowe miejsce, jest tu tylko okazją do postawienia sobie pewnych pytań o wymiarze transcendentalnym (przemijanie, pogodzenie się z tym) i "mądrości" na temat tego jak to miłość może zwyciężyć wszystkie przeszkody. No słabo trochę. Ale wizualnie pierwsza klasa. I muzycznie (Zimmer). Jednym słowem jest klimat, tylko, że na samym klimacie nie da się sprzedać żadnej sensownej historii. Dobrze, że chociaż Matthew McConaughey gra tak, że jesteśmy w stanie uwierzyć w jego uczucia.
Mogły wyjść coś wielkiego. Wyszło tak sobie. Ale podobnie jak z innymi filmami Nolana, mam wrażenie, że to produkcja, do której przy powracaniu do niej, będzie się odkrywać kolejne rzeczy.
Zamierzam więc wrócić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz