A na razie filmowo. Można to trochę potraktować jako uzupełnienie notki o Fritzu Bauerze, tyle, że tam jednak był potencjał na film z jakimś napięciem - wokół niego było dużo ludzi, którzy nie chcieli jego sukcesów, musiał podejmować działania niezgodne z prawem, bo jego obsesją było doprowadzenie przed sąd sprawców zbrodni hitlerowskich. On był prokuratorem, a tu mamy do czynienia z filozofką, która tych samych ludzi i ich czyny, którzy interesowali również jego, objąć intelektualną refleksją. Wszyscy pewnie znamy jej określenie o "banalności zła", być może ktoś ma za sobą lekturę jej tekstów, tylko jak pokazać w ciekawy sposób kogoś kto zajmuje się głównie pisaniem i myśleniem. I dodajmy paleniem papierosów? No naprawdę, ci intelektualiści są tacy mało ciekawi gdy obserwujemy ich niekończące się dyskusje i poza tym nic na ekranie się nie dzieje.
Te filmy łączy jeszcze jedna ważna rzecz: proces tego samego człowieka. Bauer Eichmanna ścigał, a ona czuje, że jest zobowiązana do tego, by być na jego procesie. Zrobi wszystko, by słuchać jego zeznań na żywo, by jeszcze raz próbować zrozumieć. Właśnie ten fragment jej biografii twórcy wybrali sobie na scenariusz filmu. Relacje Arendt dla New Yorkera weszły potem w skład jej kolejnej książki.
Po raz kolejny powracają pytania o to jak łatwo ideologie znajdują podatny grunt, nawet wśród wykształconych ludzi, jak myśli i słowa mogą popychać do zbrodniczych czynów oraz to czy każdy nosi w sobie podatność do tego, by w pewnych okolicznościach stać się katem.
Niełatwy film i chyba spokojnie można sobie go odpuścić, chyba, że ktoś na tyle jest zafascynowany bohaterką, że zbiera każdy ślad o jej działalności. Niestety ten portret (mimo, że rola ciekawie zagrana) nie jest na tyle ciekawy, by zainteresować tych, którzy jej twórczości nie znają, by przekonać o jej wyjątkowości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz