Kolejna wizyta w Teatrze Młyn (już 5 przedstawień i nigdy nas nie zawiedli) i tym razem monodram. Sławomira Packa widzieliśmy tam już w mini musicalu, ale tym razem totalnie nas rozbroił pokazując swoją zupełnie inną twarz. Tyle emocji (rzadko kiedy widzisz, żeby nie tylko głos drżał, ale i całe ciało) wkłada w tę rolę, nie idąc na łatwiznę, nie wykorzystując stereotypów w myśleniu o tym jak zachowują się faceci. Bez mięsa, bez alkoholu, bez przemocy. To mężczyzna kompletnie wydawałoby się przeciętny, wrażliwiec, słabeusz, którego można zakrzyczeć. Pantoflarz? Takie określenie przychodzi nam na myśl, ale przecież on to wszystko robi z prawdziwej miłości. Wszystko zniesie, podejmie każde obowiązki, zmieni swój charakter... Stara się jak umie. Ale co ma zrobić, gdy mimo to wciąż jest odsuwany na bok? Gdy wciąż mu się zdaje, że jego małżonki po prostu w żaden sposób nie da się zadowolić, uszczęśliwić...
Chyba już przyzwyczailiśmy się do tego, że panie opowiadają o bardzo osobistych sprawach, wywlekają na wierzch nawet bardzo bolesne sprawy, pokazując np. w monodramach to jak się czują traktowane, jak bardzo są nieszczęśliwe, jak bardzo ich pragnienia są ignorowane. Ale męskiego punktu widzenia prawie nie widać i nie słychać - poza oczywiście pokrzykiwaniem, wyśmiewaniem i negowaniem tego co mówią panie. A tu proszę - tekst napisała i wyreżyserowała kobieta: Natalia Fijewska-Zdanowska, ale słuchając tej opowieści od razu pojawia się refleksja, że to bardzo ciekawe, szczere i dość zaskakujące spojrzenie na współczesnego mężczyznę.
Ktoś powie: zniewieściały, bo gotuje, sprząta, wykonuje wszystkie polecenia, a żona dyryguje jego życiem. Ktoś może powie: głupi, bo ślepy na zdradę, na sygnały, które na pewno były, a potem ustępuje pola innemu. Trochę nas drażni, współczujemy mu, ale przecież i rozumiemy cały proces jaki zachodził w jego małżeństwie.
To co dla niego jest sposobem na okazywanie uczuć, przecież nie musi być tak samo odbierane przez jego żonę. I to właśnie jest tu ciekawe - skoro słuchaliśmy pań, próbując wejść w świat ich uczuć, spróbujmy też posłuchać mężczyzny, zobaczmy jak czasem trudno wyrażać swoje emocje, zrozumieć komunikaty (te niewypowiedziane również), komunikować sobie wprost różne rzeczy. Jestem bezkonfliktowy, na wszystko się zgadzam, gdy krytykuje, po prostu się wyłączam - słyszymy z ust bohatera i choć się uśmiechamy, to i ciarki chodzą po plecach na myśl jak często sięgamy po takie głupie metody w związkach, co może być równie destrukcyjne jak i ciągłe awantury i walka o swoje.
Może ta jego uległość jest trochę przerysowana, ale warto przemyśleć sobie całość po wyjściu z teatru, aby dostrzec, że ten pomysł jednak tutaj dobrze zagrał.
Niewiele tu śmiechu, ale w sumie może i dobrze - po raz kolejny z tego teatru wychodzę czymś poruszony, a nie jedynie wspominając najlepsze dowcipy.
Miłość najwyraźniej ma różne oblicza. Bohater jednak nie przestaje być mężczyzną, nawet gdy dla żony wycofuje się coraz bardziej, nie chcąc jej unieszczęśliwiać. Gdy przyjdzie odpowiednia chwila, pokaże jak powinien zachować się prawdziwy facet wobec swojej kobiety. I odzyska nadzieję.
Ławka. Kwiatek w ręku. Chwilami pojawiająca się w tle muzyka. Przygaszone światła. I tyle wystarczy. Bo Sławomir Pacek swoją opowieścią tak wypełnia przestrzeń, że nic więcej nie trzeba.
Świetna rola, ciekawy tekst i bardzo dobry monodram. Jeżeli ktoś się boi tego typu przedstawień, że może go będą nudzić, że nic się nie będzie działo, powinien udać się na "Faceta mojej żony".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz