Naprawdę z wypiekami na twarzy czytało się o tym jak czasem niewiele trzeba, by odmienić los wydarzeń, jak w świetne plany mogą wkraść się czynniki kompletnie nieprzewidywalne, głupie błędy sprawiały, że przewaga malała, a bohaterstwo przechylało szalę zwycięstwa. Przy lekturze tej powieści trochę wróciły mi tamte wspomnienia. Język nie jest tak suchy jak w tygrysach, opisy może mniej szczegółowe, udramatyzowane, ale punkt wyjścia jest podobny: przybliżyć czytelnikowi mało znane wydarzenia, których znaczenie dla losów wojny było dość istotne. W tym przypadku chodziło o plan ostatniej szansy Hitlera z grudnia 1944 roku - atak całą możliwą siłą w Ardenach, tak by odciąć Aliantów od dostaw, zmusić do rokowań pokojowych i móc wojska z frontu zachodniego przerzucić do walki ze Związkiem Radzieckim. Wydaje się to Wam mało realne? Sięgnijcie zatem po "Elsenborn", a potem po inne pozycje na ten temat, by zobaczyć, że pomysł wcale nie był taki szalony i wiele nie brakowało, aby mógł się on powieść.
Tytułowy masyw Elsenborn stanie się miejscem krwawych zmagań sił bardzo nierównych - z jednej strony mocno wycieńczone wcześniejszymi walkami wojska amerykańskie, totalnie nieprzygotowane, zaskoczone siłą ataku, a z drugiej zdeterminowane siły niemieckie, m.in. Dywizja Pancerna SS „Hitlerjugend”. Opisy walk, bardzo krwawych, dramatycznych, na pewno są mocną stroną powieści. Może i odrobinę za dużo tu detali (grubość pancerza, kaliber dział itp.), ale za to jest cholernie realistycznie.
Piotr Langenfeld jest pasjonatem tematu - prezesem Stowarzyszenia Historycznego „Wielka Czerwona Jedynka”, zajmującego się odtwarzaniem historii 1. Batalionu 18. Pułku 1. Dywizji Piechoty „Big Red One” z czasów II Wojny Światowej, nic więc dziwnego, że tak dobrze zna tło tych wydarzeń: kierunki natarcia poszczególnych ugrupowań niemieckich, nazw wiosek i miasteczek francuskich, o które toczyły się walki, przebiegu zmagań, łącznie z oszacowaniem strat obu stron.
Nie zasypuje nas jednak samymi danymi i suchymi opisami, ale fajnie wplótł to wszystko w jakąś sensowną fabułę, pokazując nam kilka wątków zarówno po amerykańskiej, jak i niemieckiej stronie. Tu oficer wywiadu, który podejrzewa, że coś się szykuje, czy Polak, którego porywczość i niełatwy charakter wpędzają wciąż w kłopoty, ale którego odwaga i odporność zadziwia wszystkich, a po drugiej stronie np. dowodzący jednym z czołgów i młodziutcy spadochroniarze zrzuceni na pozycje amerykańskie, by tam wywoływać chaos. Przeskakujemy z jednego wątku na drugi, ale jednocześnie widzimy jak one wszystkie lada chwila się zbiegną, jak doprowadzą do zderzenia bohaterów.
Piotr Langenfeld jest pasjonatem tematu - prezesem Stowarzyszenia Historycznego „Wielka Czerwona Jedynka”, zajmującego się odtwarzaniem historii 1. Batalionu 18. Pułku 1. Dywizji Piechoty „Big Red One” z czasów II Wojny Światowej, nic więc dziwnego, że tak dobrze zna tło tych wydarzeń: kierunki natarcia poszczególnych ugrupowań niemieckich, nazw wiosek i miasteczek francuskich, o które toczyły się walki, przebiegu zmagań, łącznie z oszacowaniem strat obu stron.
Nie zasypuje nas jednak samymi danymi i suchymi opisami, ale fajnie wplótł to wszystko w jakąś sensowną fabułę, pokazując nam kilka wątków zarówno po amerykańskiej, jak i niemieckiej stronie. Tu oficer wywiadu, który podejrzewa, że coś się szykuje, czy Polak, którego porywczość i niełatwy charakter wpędzają wciąż w kłopoty, ale którego odwaga i odporność zadziwia wszystkich, a po drugiej stronie np. dowodzący jednym z czołgów i młodziutcy spadochroniarze zrzuceni na pozycje amerykańskie, by tam wywoływać chaos. Przeskakujemy z jednego wątku na drugi, ale jednocześnie widzimy jak one wszystkie lada chwila się zbiegną, jak doprowadzą do zderzenia bohaterów.
Niby znamy finał tego starcia dwóch armii, ale i tak czytamy z wypiekami na twarzy. Dobry pomysł, świetne, bardzo plastyczne opisy, z tego mógłby być nawet dobry materiał na film. Kto oglądał "Kompanię braci", przecież zbudowaną właśnie na relacjach świadków i opracowaniach historyków, a później obudowaną fabułą, ten wie o czym mówię.
Nawet literówki nie psuły mi przyjemności z lektury.
Nawet literówki nie psuły mi przyjemności z lektury.
Nie czytałam, ale być może kiedyś się skuszę, choć nie w najbliższej przyszłości. Niewykluczone, że rozejrzę się też za wspomnianym na początku Marcinem Ciszewskim.
OdpowiedzUsuńoj Ciszewskiego polecam bardzo. I to zarówno te sensacyjne (Mróz, Upał itp.), jak i wojenne (polecam Majora i 1944)
Usuń