Dziś chyba już po raz 22 w tym roku wyjście do teatru (miło :)), więc i notka teatralna. Nawet podwójna, bo miałem zaległy tekst o obejrzanym w TVP spektaklu z teatru im. Juliusza Osterwy z Lublina (pamiętajcie, że można oglądać za darmo na stronach telewizji) i czekałem na okazję by sięgnąć po nowe tłumaczenie powieści Bułhakowa. Ale nie ma co czekać, bo niedawno obejrzałem jeszcze wersję Teatru Malabar Hotel, więc ładnie się składa.
To nie jest prosty tekst to przełożenia go na język sceny jeden do jednego, każdy kto zna powieść będzie się doszukiwał zmian, rozłożenia akcentów, trudno więc czymś zaskoczyć, a jednocześnie nie spowodować zawodu. Pamiętacie notkę o tym co wymyślił warszawski Teatr Powszechny? Tam z powieści zostało niewiele, a i pomysłów na to by widza wciągnąć do gry, po prostu zabrakło.
Zespół lubelski zaskoczył tym, że prawie pominął nawiązania do spotkania Jezusa i Piłata, skupiając się jedynie na scenach z Moskwy, mieszając je i trochę modyfikując. Wszystko rozgrywa się prawie bez dekoracji, jedynie z dość pomysłowo wykorzystaną obrotową karuzelą... Sceneria cyrku przydaje się do odegrania przedstawienia prowadzonego przez Wolanda i jego ekipę, ale wydaje się średnio pasować do reszty... A jednak.
W tym szaleństwie jest metoda. Przeboje Violetty Villas, obrotowa scena, baloniki, tańce pod girlandami żarówek, jakieś kiczowate rekwizyty może i drażnią, ale pasują do przyjętej konwencji. Interesujące, że scenę zbudowano tu, gdzie zwykle siedzi widownia, ozdobne loże na balkonach dzięki temu stają się więc kolejnym miejscem wydarzeń. Udało się też moim zdaniem trochę wybić publikę z komfortu bycia jedynie widzem, wciągnąć w akcję przynajmniej kilka razy. Groteskowość pewnych scen, zderzenie świata realnego z metafizycznym, racjonalizmu i zderzenia z czymś niepojętym, stają się tym wyraźniejsze.
Co ciekawe, zniknęły też akcenty polityczne, tak że cała historia nabrała trochę bardziej uniwersalnego charakteru - to ludzie ze swoimi ułomnościami, którzy są tacy nie tylko w komunizmie, ale wszędzie.
Przedstawienie absolutnie kradnie Przemysław Stippa w roli Wolanda. Jest charyzmatyczny, tajemniczy, władczy... Nawet sam wygląd - ta pomalowana twarz bez wyrazu i jedynie to spojrzenie dwojga oczu, każdego w innym kolorze. Sporo tu dobrych ról, ale prawie cała nasza uwaga i tak skupia się na nim. Oto zło, które jest wyczuwalne, a jednocześnie fascynuje.
Mistrz i Małgorzata w reżyserii Artura Tyszkiewicza jest cholernie ciekawym spojrzeniem na ten tekst, sztuką pełną kolorów, kiczu... Trochę jarmarczną, Mocno okrojoną wersją wobec oryginału, ale nie bójmy się takich eksperymentów. Oto człowiek w konfrontacji z tym co niezrozumiałe, co kuszące, zmuszony by porzucić wygodne życie, pozbyć się zahamowań i lęków, rzucić się... No właśnie. Ku czemu. Małgorzata wie czego chce. A my?
Mistrz i Małgorzata w wykonaniu Teatru Malabar Hotel to rzecz totalnie zaskakująca przede wszystkim stroną wizualną, niesamowitą ekspresją z jaką kolejne postacie (aktorów tylko siódemka, każdy z nich wciela się w kilka ról) opowiadają/pokazują swój tekst. Zrobiłem ten ukośnik jak najbardziej świadomie, bo tu warstwa wizualna (i kondycja fizyczna aktorów) jest o wiele ważniejsza niż zwykle w przedstawieniach. Grają całym ciałem, często używając masek, kartonowych pudeł (jedyne dekoracje), w wielu scenach wszyscy naraz, powodując pewien chaos. To teatr, który sprawia wrażenie improwizacji, poszukiwania formy, pomysłów, gry z widzem, ale to wszystko jest dość dobrze przemyślane i przygotowane - nie ma miejsca na błędy, przestoje, wszystko dzieje się błyskawicznie, a my czujemy się niczym w jakimś szalonym, rozpędzonym pociągu, z którego nie można wysiąść.
Ile ja frajdy miałem z oglądania pomysłów na różne sceny, bo przecież po chyba pięciokrotnym przeczytaniu książki, kilku adaptacjach scenicznych, czy filmowych, wszystko wydaje się tak znajome. I tym bardziej ze zdziwieniem i zachwytem powtarzam sobie: ooo na to bym nie wpadł. Od razu jednak muszę zauważyć, że sceny z lalkami, pomysły na wykorzystanie prostych rekwizytów, podobały mi się dużo bardziej niż próby wprowadzania jakichś nowinek technicznych (kamera, projekcja itp.). W tym ta ekipa jest cholernie oryginalna i tego się powinni trzymać, inaczej wychodzi niestety trochę płasko.
Z ekipy aktorskiej najbardziej przykuwają uwagę Marcin Bartnikowski (Bezdomny), Marcin Bikowski (m.in. Woland) i Łukasz Lewandowski (Asasello) - tego ostatniego widzę w tym roku już trzeci raz i coraz bardziej mnie zachwyca. Ale to rzeczywiście spektakl zespołowy, w którym każdy ma jakąś istotną rolę.
Ponad trzy godziny jazdy bez trzymanki i choć były w niej miejsca słabsze, to naprawdę jest to jedna z bardziej zaskakujących rzeczy jakie widziałem w ostatnim czasie na deskach teatralnych. Będę pamiętać świetne sceny, jak choćby zebranie u literatów, chór, czy zabawa z publicznością w trakcie pokazu "iluzji i czarnej magii". I nie wiem czy jeszcze kiedyś nie powrócę, by zobaczyć tego raz jeszcze, bo tu wiele rzeczy może nawet przy pierwszym oglądaniu po prostu umknąć.
Jak dla mnie istna rewelacja. Zarówno spektakl, jak i film były świetne, chociaż ten drugi troszkę na siłę. Fajnie było znów zobaczyć tą sztukę. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń