środa, 12 kwietnia 2017

Punkt zero. Łaskawe, czyli czy możesz być siebie pewien

Warszawskie Spotkania Teatralne powoli dobiegają końca i strasznie żałuję, że paru rzeczy nie udało się zobaczyć, trzeba się jednak cieszyć z tego co się widziało, zwłaszcza, że np. o wypadach do Lublina do teatru na razie mogę zapomnieć. A miałbym ochotę. W końcu obejrzany przeze mnie spektakl "Punkt Zero: Łaskawe" to dla teatru Provisiorium już trzecie podejście do wielkich dzieł literatury i pytań o kondycję człowieka. Chciałoby się zobaczyć zarówno Dostojewskiego jak i Dukaja... Zwłaszcza, że to co pokazali na scenie Teatru Dramatycznego to naprawdę rzecz bardzo mocna i poruszająca.
Sam tekst, który był inspiracją dla reżysera: Janusza Opryńskiego już może budzić ciekawość i kontrowersje. Historia opowiadana przez esesmana, homoseksualistę, człowieka wydawałoby się wypranego z empatii, jest tak pełna potworności jakich jest świadkiem, pośrednim sprawcą, pełna wulgarności, ludzkiego brudu, słabości i degeneracji (łącznie z kazirodztwem), że wciąż trwają spory, że to już nie jest literatura, a po prostu grafomaństwo i pornografia. Moją notkę o książce możecie przeczytać tu. Coś mi się wydaje, że cześć publiki z wejściówkami przyszła licząc tylko na jakieś sceny, skoro np. pan przede mną przyniósł ze sobą koc, by przykryć aparat, którym chciał robić zdjęcia ze swoich kolan. Absurd, ale jak widać fama o niektórych przedstawieniach mocno je wyprzedza. Czyżby ktoś chciał wokół tego zrobić sensację, podobnie jak w przypadku "Klątwy"? Szkoda, jeżeli ktoś zwraca uwagę jedynie na takie rzeczy. Wszelkie wulgaryzmy, nagość, mocne sceny są tu przecież jak najbardziej uzasadnione, wzmacniają przekaz spektaklu i w żaden sposób nie rażą, można tylko dziwić się temu, że dla kogoś to było zbyt dużo (bo jednak kilka osób wyszło).


Chyba trochę obawiałem się tego przedstawienia w takim sensie, że nie bardzo sobie potrafiłem wyobrazić jak też można taki specyficzny tekst (ponad 1000 stron) przenieść na deski teatru. I mogę tylko bić brawa, bo moim zdaniem udało się to świetnie. W bardzo kameralnej, ale świetnie zaplanowanej scenografii możemy przenosić się wraz z bohaterem zarówno w przestrzeni, jak i w czasie. Max Aue to człowiek wykształcony, erudyta, który zupełnym przypadkiem dostał propozycję, by robić karierę w SS, najpierw za biurkiem, a potem przy realizacji zadań w terenie. Mieli na niego haka, ale jak się okazuje, nawet takich czasem biorą pod swoje skrzydła, może nawet licząc, że będą mieli mniejsze opory przed odmową wykonywania rozkazów.
Cała ta jego opowieść, pełna lęków, ich przełamywania, obsesji, szukania przyjemności, natręctw, koszmarów i fantazji, służy jednemu: on nawet się nie tłumaczy, nie broni przed tym co robił, ale pyta: co byś zrobił na moim miejscu, gdybyś był w podobnej sytuacji? Czy pociągnąłbyś za spust? Czy potrafiłbyś bezczynnie patrzeć? Czy w obliczu okropieństw potrafiłbyś zobojętnieć?
Aue (świetna rola Łukasza Lewandowskiego) stwierdza: jestem normalnym człowiekiem, takim jak wy, to okoliczności, to wojna, sprawiły, że znalazłem się w takich okolicznościach, nie miałem na to wpływu... Trzeba było "rozwiązywać problem żydowski", bo nie nadążaliśmy już ich zabijać, a żołnierze zaczynali mieć wyrzuty sumienia, to wymyślaliśmy bardziej nowoczesne metody masowego uśmiercania. Trzeba było wykonać egzekucję, kogoś dobić, ukarać, usunąć, pozbyć się... Jak się okazuje jest tyle sposobów mówienia o tych wszystkich zbrodniach na chłodno. I to jest chyba jeszcze bardziej przerażające niż sama opowieść ofiar - zło relacjonowane przez sprawcę.
Czy przekona nas do swojego punktu widzenia? Czy zasieje ziarno wątpliwości w naszej pewności co do naszych zasad moralnych, których nigdy w życiu byśmy nie złamali?
Tekst książki Littella został tu rozbudowany zarówno o fragmenty z podobnych książek (sam tytuł: punkt zero też tyczy się holokaustu i został użyty zdaje się, że przez Kertesza), np. Grossmana i wątki z antycznych tragedii. W efekcie ta opowieść o zbrodni, o ucieczce przed karą i wyrzutami sumienia nabiera charakteru uniwersalnego i tragicznego.
Jedynie szóstka aktorów, a mimo wszystko udaje się opowiedzieć nie tylko o scenach kameralnych, a również tych z dużym rozmachem. Jest więc nie tylko poruszające słowo, ale i podkreślający je obraz. To przedstawienie, które wywołuje niesmak, niepokój,l i złość. Niewiele w ostatnim czasie widziałem tak przemyślanych, tak dobrych i poruszających przedstawień. Duże brawa!   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz