Na razie jednak porządkuję trochę starsze rzeczy. W sumie po nie też zaglądacie na Notatnik. Spis wszystkich obejrzanych obejmuje już grubo ponad 1000 pozycji i wciąż rośnie. I zawsze pamiętajcie, że miło mi widzieć Wasze komentarze, opinie, nawet jeżeli nie są zbieżne z moimi (może właśnie takie budzą największą ciekawość, bo aż ma się ochotę powtórzyć seans, by zobaczyć to co umknęło). Oglądanie zawsze jednak obciążone jest w jakimś stopniu czymś co może wpływać na ocenę: zmęczenie, towarzystwo, jakieś zakłócenia...
Na dziś mam dla Was dwa obrazy sprzed jakiegoś czasu upolowane w tv. Oba może i nie są jakimiś wielkimi dziełami, ale ogląda się je dość sympatycznie. Pewnie pierwszy, bardziej ze względu na legendę księżnej Diany, do której sentyment ma wiele serc niewieścich. I ten film dobrze się w te klimaty wpisuje. Jest dramat, próby pozbierania się do kupy, presja mediów, życie wciąż na widoku, pragnienie wolności i bycia zupełnie normalną kobietą...
Obraz skupia się głównie na ostatnich dwóch latach życia księżnej, już po rozstaniu z mężem i próbuje pokazać taką zwyczajną twarz Diany. Serdecznej, przyjacielskiej, tłamszonej przez protokół i rygory pałacowej ochrony wizerunku... I zakochanej w pakistańskim lekarzu. Zaraz, zakrzykniecie, my o czymś nie wiemy? Ano trochę chyba się twórcom udało ubarwić jej życiorys, ale w końcu to nie dokument. Ale mimo, że to taka melodramatyczna bajka, to i tak warto ją obejrzeć, choćby po to, by lepiej zrozumieć ten paradoks: że można być śledzoną na każdym kroku przez kamery, kochanym przez tłumy, a jednocześnie bardzo samotną. Twórcy sugerują też, że księżna była trochę naiwna i mało konsekwentna w swoim postępowaniu - najpierw sama szła do mediów, później próbowała od nich się separować. Brak tu pogłębienia pewnych wątków (synowie?), ale warto zobaczyć, choćby dla roli Naomi Watts.
Drugi film zainteresował mnie ze względu na historię, jaką opowiada. Mało bowiem chyba znamy detali z różnych metod po jakie sięgały sufrażystki i po jakie metody sięgał rząd (np. Wielkiej Brytanii), by się z nimi uporać. Czego tu nie ma. Przemoc domowa, agresja policji na manifestacjach, okrutne metody w więzieniach, ignorowanie oficjalnych próśb i petycji o większe prawa kobiet... A z drugiej strony nie tylko wybijanie szyb, ale również podkładanie bomb. No ładna historia, nie?
Ale tak to już zwykle jest, że w każdym proteście, który próbuje się stłumić, nastroje się radykalizują i dochodzi do błędnego koła. Dopóki się nie zyska poparcia społecznego (czyli jakiejś sztandarowej poruszającej historii, której już nie można zatuszować), wcale nie jest łatwo.
Może i chwilami uważam, że można to by było opowiedzieć ciekawiej, wykorzystać lepiej gwiazdy, które pojawiły się na ekranie, czyli np. Meryl Streep i Helenę Bonham Carter. Carey Mulligan radzi sobie dobrze, ale mam wrażenie, że tu sam film jednak mało kogo porwie. "Sprawa" pokazana została dość jednostronnie, jakby nie było w środowiskach kobiecych żadnych innych grup, jakby to był monolit. A dramatyczne losy konkretnych bohaterek poruszają, rozumiemy przemianę jednej z nich, tyle, że to trochę zbyt mało, by film zapamiętać na lata.
Temat na pewno ciekawy. Choćby do pokazania facetom, że ruch feministyczny to nie jest jakaś fanaberia, ale po prostu walka o decydowanie o swoim losie, domaganie się równego traktowania. Wiele udało się wygrać, zmienić. Czy wszystko?
"Sufrażystki" nie oglądałam, ale za to widziałam kiedyś "Dianę". Przyznam, że nie porwał mnie specjalnie ten film, choć zainteresowałam się nim właśnie dzięki postaci księżnej. Pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuń