niedziela, 5 marca 2017

Lion. Droga do domu, czyli dwie matki

Książkowo wciąż lekki kryzys i spadek tempa czytania - niby sprawia przyjemność, ale nie na długo, muszę robić przerwy. Szok, że Kinga czyta się już chyba drugi tydzień i końca nie widać. Ale jak się czyta pięć rzeczy naraz...
Za to filmowo... Wciąż "na fali" biegam za nowościami, ale i wciąż wyszukuję różne zaległości, aby o nich napisać. Spodziewajcie się więc dalszego zalewu notek. I mimo sygnałów, że to nie to samo, co pełne notki, każda poświęcona jednemu tytułowi, żeby się pomieścić z tym co czeka na recenzje, na pewno będą trzy i czteropaki. Dziś jednak notka pełna - Lion zasługuje na taki tekst, nawet jeżeli uważam, że nominacja oscarowa była przesadą. Gdy porównuję go choćby z "Pokojem" (o nim w tym tygodniu, bo jeszcze nie pisałem, a premiera telewizyjna już za nami), to w pełni widać ile może wyciągnąć z dramatycznej historii. Przy "Lionie" moim zdaniem potencjału jaki tkwił w opowieści o małym chłopcu, który zgubił się i dopiero po 25 latach odnajduje swoją rodzinę (mam nadzieję, że nie odbieracie tego jako spoiler, to przecież oczywiste), nie wykorzystano. Chyba ty razem takiego zdradzania szczegółów jednak nie uniknę, bo trochę mnie wkurzają.



Czemu tak uważam? Bo niby film jest skrojony tak, by wzruszać, w tej historii naprawdę jest sporo punktów zaczepienia, które aż chciałoby się pogłębić. Sierociniec. Sytuacja dzieci w Indiach. Czemu tak wiele ich ginie. Wykorzystywanie. Adopcja przez bogatych Australijczyków...
Zamiast tego przeskakujemy w kilka minut kilkadziesiąt lat i mamy przez długi czas obserwować jedynie pogłębiającą się depresję głównego bohatera (który o dziwo wcześniej świetnie funkcjonował), jego rozpadający się związek z dziewczyną, żmudne poszukiwania w sieci. I wreszcie... Eureka. Ot tak kliknął sobie w google earth i wszystko wie. Serio? Tak trudno było sprawdzić czy nazwa miejscowości, którą zapamiętał nie jest przekręcona, nie jest zbitką kilku słów, a teraz tak łatwo wszystko się rozwiąże? Ma wzruszać, a mnie chwilami nudziło, chwilami wkurzało. No co poradzę.
Ani aktorsko, ani reżysersko ten film po prostu nie powala. Zbyt to wszystko uproszczone, za mało pogłębienia. Może i ładne zdjęcia, muzyka, ale w którymś momencie siada napięcie, seans zaczyna się dłużyć. Średniak. Ot, tak do telewizorka familijnie. Ale do Oscarów?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz