Nie tak dawno zachwyciłem się rysunkami Moebiusa w Oczach kota, Piotr, dzięki któremu odkrywam na nowo komiks przyniósł mi kolejny tom tego artysty. Przy okazji kilka innych. Ale wiecie co? Tym razem mi nie podeszło. Zastanawiam się czy to kwestia druku, czy też jednak klimatu tych opowieści, ale kolor mi ewidentnie w tym komiksie nie gra. Nie robi takiego wrażenia, jak tamte czarno białe plansze. Dużo lepiej wypada to w wypadku
Thorgala. Może zawiniły tu też te historie. Dość krótkie, mało rozbudowane, choć pozostawiające przestrzeń na różne interpretacje i wyobraźnię... Z całego zbioru najbardziej podobała mi się pierwsza historia, czyli pokręcone "Zboczenie". Lubię w ogóle ten typ humoru: absurdalny, mieszanie jakiejś logicznej akcji z komentarzami "zza kadru", dokładanie do wydawałoby się normalnej wyprawy rodzinnej, wydarzeń kompletnie fantastycznych.
Warto na pewno wczytać się dobrze we "wstępniaki" autorstwa Moebiusa, gdzie wyjaśnia kulisy powstawania poszczególnych historyjek. To ciekawe, że sam dostrzega jak bardzo na jego pomysły, na klimat tych kadrów ma jego nastrój, stany psychiczne w jakich się znajduje.
Cała reszta już tak bardzo nie zachwyca. Przewrotne, czasem zaciekawiają, ale jakoś w warstwie wizualnej nie mają w sobie nic tak bardzo przykuwającego uwagę.
Co ciekawe, w tych kolorowych planszach, w odróżnieniu od tych czarno białych, dużo więcej jest ruchu, wszystko dzieje się jakby szybciej. "Czy człowiek jest dobry" rozbawiło chyba najbardziej. Wszystkie historie z Arzachem, są bardziej depresyjne, wieloznaczne, pełne ukrytych znaczeń i symboli, ale nie przekonuje mnie to ze względu na dość ubogą warstwę plastyczną. No co zrobię, nie podoba się i tyle. Na pewno było to ciekawe w momencie druku: brak jakichkolwiek dymków, tekstów było rewolucyjne. Tyle, że czytane po tylu latach nie budzi już żadnego zdziwienia. I chyba jednak wspominane wcześniej Oczy kota, były dla mnie większym wstrząsem dla wyobraźni.
The Long Tomorrow, też jakoś nie powala. Chyba za dużo już Sci-Fi widziałem w komiksie, by coś mnie zdumiało.
Na pewno przeglądanie tego albumu skłania do refleksji nad tym co w komiksie jest istotniejsze: pomysł, fabuła, czy jednak kreska, warstwa wizualna. U Moebiusa ewidentnie właśnie historia jest na pierwszym planie i czasem przybiera ona fascynujący kształt. A że czasem wygląda to jak twórczość artysty nafaszerowanego halucynogennymi grzybkami? No taki urok.
Thorgal Rosińskiego i Van Hamme to dla mnie powrót do emocji, z jakimi czytałem takie historie jeszcze dziecięciem będąc. Pierwsze próbki przygód tego chłopaka, wychowanego przez Wikingów, drukowane były przecież jeszcze w latach 80. I podobnie jak wtedy, liczy się nawet nie sama technika rysunku, ale przede wszystkim przygody dzielnego woja.
Tym razem dość skomplikowana fabuła, ale to właśnie może się podobać. Intryga bowiem nie może być rozwiązana, bez kilkukrotnej podróży w czasie, tyle, że niestety bohater nie ma za bardzo wpływu na to kiedy ten skok się wydarzy.
Zeszyty Rosińskiego z tej serii zwykle kojarzyłem z dość ponurą paletą barw, szarościami i brązami, a tu miłe zaskoczenie, bo oprócz scen zimowych, jest też kilka plansz prawie sielankowych. I wiecie co? W tym komiksie kolor kupuję w 100%. Może nie zachwycam się tym jak trzydzieści lat temu, historie wydają się zbyt proste, ale czyta się to całkiem przyjemnie. W sumie to też historia komiksu.
A dzięki Piotrowi mam nadzieję, że odkryję kolejne jej karty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz