Spierałbym się jednak, że wcale. Dziś moja koleżanka powiedziała, że takich historii było już sporo, że nie ma tu nic odkrywczego, że to film o niczym. I to mówi kobieta? Jak to? Przecież to właśnie świetny tytuł, który może być argumentem w walce o własną karierę, o niezależność, o to by nie sprowadzać pań do roli kury domowej...
Główna bohaterka, czyli Joy (Jennifer Lawrence) to samotna matka, która musi opiekować się w dodatku dwójką rodziców i utrzymywać byłego męża, który nie bardzo potrafi poradzić sobie samodzielnie w życiu. I znosi to. Dzień za dniem wszystkie te porozpieprzane relacje, walący się dom, długi, walcząc z setką problemów, już dawno zapomniawszy o swoich marzeniach, planach. Kiedyś je miała, ale przecież nie da się poświęcić wszystkiego, by jak powtarza jej otoczenie: kura domowa stała się orłem biznesu... Jedynie babcia dawała jej wsparcie. Fajne w tej historii jest to (może oprócz zakończenia), że nawet wejście na tę drogę, by zawalczyć o siebie, o sukces wypracowany samodzielnie, nie jest bajką, w której od razu wszystko układa się idealnie. Ważne jednak, by się nie poddawać, by szukać rozwiązań i co najważniejsze: uwierzyć we własną intuicję, w to, że potrafisz podejmować decyzje, a nie jedynie polegać na innych.
Może i nie powala na kolana, ale podoba mi się ta historia. I naprawdę kibicowałem tej wynalazczyni samowyciskającego się mopa. Kiedyś być może dodałbym jako kolejny plus filmu obecność Roberta DeNiro, ale ona już naprawdę o niczym nie świadczy...
O ile przy Joy na ekranie króluje młoda gwiazdka i radzi sobie jak potrafi, to w przypadku Damy w vanie, mamy gwiazdę naprawdę wielkiego formatu. I szczerze? Ona ratuje ten dość nudny film.
Autor scenariusza opisuje swoje własne doświadczenia ze swoją, delikatnie nazwijmy ją: współlokatorką. Bezdomna kobieta gościła na jego podjeździe kilkanaście lat, traktując go jako chłopca na posyłki, jego dom jak swój własny i w żaden sposób nie poczuwając się do jakiejkolwiek wdzięczności.
Irytujący charakterek bohaterki (fantastyczna Maggie Smith) jest tu najciekawszy. Bo cała jej przeszłość, jakaś tajemnica do wyjaśnienia wydaje się trochę na doczepkę i nie wywołuje większych emocji. Aż by się chciało, żeby zamiast pojedynczych scenek, zobaczyć głębsze relacje, czy też to jak z mieszaniną obrzydzenia i poczucia winy podchodzą do niej mieszkańcy w końcu dość eleganckiej dzielnicy.
Ciekawe na pewno było "rozdzielenie" osobowości głównego bohatera, jego dialogi między "pisarzem" i cynikiem, a tą bardziej ludzką stroną jego charakteru. Mam jednak wrażenie, że tak mocno przykuwa naszą uwagę staruszka, że tracimy z oczu wszystkie inne sprawy (choćby relację bohatera z matką). I chyba jednak to balansowanie między dość dramatyczną sytuacją kobiety i tonem komediowym z jakim się ją pokazuje, sprawia, że nie zastanawiamy się nad prawdziwymi przyczynami jej wyborów, lęków, że to wszystko nam się rozmywa w stwierdzeniu: ot, dziwaczka.
I wreszcie najlepszy z pakietu. Dość skromny, bez fajerwerków, ale cholernie poruszający emocje film.
Jak to jest przeżyć całe swoje dzieciństwo, całe sześć lat od urodzenia w jednym pokoju, wśród kilku przedmiotów i obrazków z telewizora. Paradoksalnie miejsce gdzie jakiś świr więzi matkę chłopca, przestrzeń i sytuacja budząca w nas grozę i oburzenie, dla niego kojarzy się ze spokojem, bezpieczeństwem. Mama jest zawsze przy nim.
Jest gotowa na największe poświęcenie, byle tylko nic nie stało się synkowi, którego w niewoli urodziła. On jest dla niej całym światem i sensem. I to dzięki niej, nie odczuwa on strachu, niepokoju, wydaje się nad wyraz dojrzałym dzieckiem. Stworzyła dla niego na poły bajkową rzeczywistość (pamiętacie "Życie jest piękne"?), tyle, że by go wyrwać z łap zwyrodnialca, będzie musiała mu to poczucie bezpieczeństwa odebrać.
Abrahamson i Emmy Donoghue (autorka książki, która stała się podstawą do scenariusza) pokazują nam jak miłość, bliskość pomaga przetrwać nawet najczarniejsze chwile. Ale gdy przychodzi wolność, nic już nie jest takie proste. Możliwość dokonywania porównań, wyborów, zadawania sobie pytań o to czy jestem dobrą matką, czy nie zrobiłam błędu, potrafi zniszczyć psychikę równie mocno, jak i samo traumatyczne doświadczenie. Wcześniej to ona pomagała poukładać świat, nauczyć zasad życia synka, potem to on, pomaga jej zrozumieć, że wolność to nie tylko stan fizyczny, ale również psychiczny. Ta jego dojrzałość, głęboka więź, która pomaga im przetrwać, sprawia, że ten film, mimo mrocznej historii, pełen jest nadziei, zaufania, miłości. I światła. Zachwytu nad tym, czego na co dzień często nie doceniamy
Świetnie zagrane, sfilmowane... Po prostu poruszające.
Robert! W którymś z postów pisałeś, że czytasz kilka książek w tym samym czasie (post o "Lion"?). My także doskonale wiemy, co to znaczy czytać 5 tytułów jednocześnie, ale pojawia się ich ostatnio aż tyle, że trudno odmówić sobie przyjemności... Przynajmniej my nie potrafimy i chyba Ty też nie do końca? ;) Jesteśmy jednak pod ogromnym wrażeniem ilości postów i recenzji, do których bardzo, bardzo lubimy wracać. :)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o zestawienie tych filmów to w naszym przekonaniu również "Pokój" jest numerem 1. Choć powstało już kilka produkcji kręconych w większości w jednym miejscu (nie zawsze jest to pomieszczenie, choćby w przypadku "Pogrzebanego" Roberta Cortesa - oglądałeś?) to nadal ten motyw nie został jeszcze do końca wykorzystany. A Abrahams zrobił to świetnie. :)
ano rzeczywiście czytam kilka rzeczy naraz, trochę z powodu tego, że wciąż kuszą nowe rzeczy, ale i dlatego, że czytam prawie wszędzie, przy każdej okazji, ale przecież nie wszystko się tak da, czasem dla jakiegoś tytułu trzeba większej uwagi.
UsuńCo do ilości postów... Trochę to szalone, ale ze zdumieniem stwierdzam jak bardzo mi się przez te 6 lat wypiękniało życie, jak wiele pojawiło się okazji do radowania się tym co ciekawe, fajne, poruszające. W sumie nawet gdybym poszedł "na odwyk" kulturalny i tak mam zapas tematów. Ale nie wyobrażam sobie już takiego odwyku. Nawet w góry biorę książkę, choćby na komórce, by przed snem przeczytać kilka stron.
A co do "Pokoju". Urzekł mnie nawet nie tym jednym pomieszczeniem, ale tym jak tą historię opowiedziano - niby bez przemocy, dosłowności, ale i tak wszyscy jesteśmy poruszeni. O "Pogrzebanym" słyszałem, ale niestety jeszcze przede mną :) Tylko szkoda, że już mi zdradzono zakończenie