środa, 8 marca 2017

Ćwiczenia stylistyczne, czyli jazda bez trzymanki

 Jutro wyprawa do Torunia i szybki powrót, żeby zdążyć jeszcze na spektakl NTLive w kinie Praha, w piątek koncert Renaty Przemyk, w sobotę kolejny teatr, a w dodatku w weekend jako organizator mam dwa wydarzenia: stół wymiankowy książek dla dzieci i planszówki... Uff. Ja tu znaleźć czas na pisanie? A więc szybciutko. Tym bardziej, że o Ćwiczeniach stylistycznych dużo napisać się nie da. To trzeba zobaczyć, aby zrozumieć o co biega.

Wspólna produkcja grupy Malabar Hotel i Teatru Studio to doświadczenie z pogranicza kabaretu, happeningu, improwizacji, czy ćwiczeń aktorskich. Ludzie przyzwyczajeni do klasycznego teatru, w którym mają do czynienia z historią, z tekstem, z rolami, mogą być mocno zaskoczeni formułą spektaklu, ale może to być też ciekawe doświadczenie, zmieniające trochę perspektywę.


Rzadko kiedy bowiem zdarza się, żeby forma była na pierwszym miejscu. Powiedziałbym nawet przed aktorem. Tu wydaje się on podporządkowywać kolejnym zadaniom, musi wykrzesać z siebie jakieś nowe, zapomniane być może już dawno umiejętności. Wszystkie wydawałoby się bezsensowne ćwiczenia ze szkoły teatralnej, gdy musisz grać tekst bez znaczenia, nadając mu je swoją ekspresją, stylem gry, pomysłami na interpretację, okazują się bardzo przydatne.
Cały spektakl to po prostu zabawa słowem i formą w jaki sposób można przekazać dość prostą historię: błahe zdarzenie jakie zaszło między dwoma mężczyznami podróżującymi autobusem linii S.
Nie liczyłem na ile sposobów ją opowiedziano (teoretycznie miało być ich ponad 90), ale uwierzcie, niektóre by nawet Wam do głowy nie przyszły.
Trzynastozgłoskowcem? Geometrycznie? Frywolnie? Od tyłu? Secesyjnie? Węchowo? A proszę bardzo.
Chwilami było dość groteskowo, ale cały czas aktorzy zmuszają widza do skupienia uwagi, do wysiłku.
Coś takiego wymaga na pewno dużych umiejętności aktorskich, sporego wysiłku (również fizycznego), co w sali na górnych piętrach teatru, przy wysokiej temperaturze jaka tam panuje, to naprawdę jazda bez trzymanki.
Duże brawa dla reżyserki Marii Żynel i zespołu (Marcin Bartnikowski, Marcin Bikowski z Malabar Hotel oraz aktor Teatru Dramatycznego Łukasz Lewandowski) za przybliżenie polskiej publiczności twórczości raczej chyba mało u nas znanego Raymonda Queneau. Trzeba się w tym rozsmakować, docenić te gierki słowne, zabawę różnymi pomysłami, to na pewno nie jest doświadczenie typu: lekko, łatwo i przyjemnie. Ale zdecydowanie warto spróbować czegoś innego. O ile na różnych scenach, oglądane eksperymenty i próby szokowania, gierki z widzem bardziej mnie nużą niż oburzają, to tu mam przyjemność, że dostaję coś co wymaga ode mnie trochę wysiłku, jest sztuką, a nie jedynie graniem na najprostszych skojarzeniach. W tym dopiero jest odwaga.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz