piątek, 3 marca 2017

Maria Skłodowska-Curie, czyli pasja i geniusz gdzieś się ulotniły, została jedynie probówka

Zastanawiam się jak my prowadzimy różne działania promocyjno-edukacyjne, skoro nie potrafimy wykorzystać nawet takich "pewniaków" i symboli jak nasza duma: podwójna noblistka. Spójrzcie tylko na plakat do tego filmu za granicą... A przecież to nasza kooprodukcja. Możemy sobie u siebie powtarzać, że ona z domu była Skłodowska. Cała reszta Europy wie swoje. Ech...

Druga uwaga. Zamiast zadbać, żeby jeżeli już powstaje film o jakimś sławnym Polaku, o to, by był jak najlepszy, bo kolejnego długo nie będzie, zadowalamy się ledwie namiastką dobrego filmu. Może i jestem surowy. Ale wiecie co? Nie sądziłem, że w obrazie opowiadającym o postaci, której życie było tak przepełnione pasją, będę się tak nudził. W tym prawie nie ma życia. Rozumiem, nie mogło to być nic w stylu Bogów, czy Sztuki kochania, epoka rządzi się swoimi prawami, nie ma co kombinować, ale do cholery, nie róbmy nudnej ramoty. Maria Noëlle niby ma doświadczenie w robieniu filmów biograficznych, tyle, że żaden jakoś nie był żadnym wielkim przebojem. Na plakacie napisano: pasja, geniusz i miłość. Ale reżyserka zdaje się, najbardziej była zainteresowana życiem uczuciowym bohaterki i przez ten właśnie pryzmat próbuje o niej opowiedzieć.



Mamy więc historię obejmującą okres między pierwszą i drugą nagrodą Nobla. Najpierw szczęśliwa mężatka, potem zrozpaczona wdowa, aż wreszcie kobieta, która niby walczy o prawo do kontynuacji prac męża, o uczczenie jego imienia, ale jak próbuje się nam pokazać, zaczyna nowe życie u boku kochanka i stąd ma w sobie tyle woli do pracy, do dopominania się o swoje miejsce w świecie naukowym zdominowanym przez mężczyzn. W głowie widza zostaną sceny gdy wściekła na siebie nie może czegoś rozgryźć i powtarza: Piotr na pewno by wiedział. Niepewność z jaką staje przed publicznością gdy ma opowiadać o badaniach. Albo te gdy wciąż powtarza, że nie stara się o stanowisko dla siebie, ale jedynie o utworzenie specjalnego instytutu, który by pozwolił na uczczenie osiągnięć małżonka. Do tego tak mocne skupienie się na wątku rozbicia małżeństwa, z którym wcześniej się przyjaźniła, to potępienie z jakim się spotkała, napiętnowanie, które omal nie doprowadziło do zaprzepaszczenia jej wszystkich osiągnięć.
To portret dość intymny (do roli Karoliny Gruszki nie mam uwag, uważam, że poradziła sobie bardzo dobrze) i wyraźnie moim zdaniem fragmentaryczny. Zdjęcia nadają mu chwilami lekko poetyckiego, zwiewnego klimatu, ale to opowieść o kobiecie, która walczy, mało w niej zwiewności. To typ naukowca, który potrafi nawet zapomnieć o jedzeniu, o dzieciach, który zatraca się w tym co robi, wciąż wyznacza sobie nowe cele. Niestety jej naukowe osiągnięcia stanowią tu jedynie tło, nie bardzo rozumiemy istotę tej pracy, bo zdaje się, że dla twórców był to tylko pretekst, by pokazać jak trudno było się przebić kobiecie w męskim świecie ignorantów zapatrzonych w siebie. I to chyba mój główny żal. Bo to się ogląda jak film o jakiejś kobiecie. Może i zdolnej. Ale nie czuje się, żeby wyjątkowej. A życiorys i osiągnięcia Skłodowskiej-Curie zasługują moim zdaniem na coś więcej. To spojrzenie na bohaterkę trochę od innej, bardziej prywatnej strony, jest ciekawe, ale w tym filmie, powiedziałbym, że dość irytująco staroświeckim, po prostu się nie sprawdziło.
Zachęcam, żeby się wybrać, samemu ocenić, może komuś będzie się chciało tutaj coś napisać jako głos sprzeciwu wobec mojej notki. Gdybym był nauczycielem w szkole wahałbym się przy wystawieniu filmowi oceny: między mocną tróją, a naciąganą czwórką. Chyba muzyka, zdjęcia i rola Gruszki przeważyłyby ostatecznie ku tej wyższej.


1 komentarz:

  1. Seans filmowy dopiero przede mną.
    Spostrzeżenie różnicy między plakatami bardzo trafne. Cóż ...

    OdpowiedzUsuń