Jutro kolejny spektakl teatralny, a więc styczeń szykuje się na bogato. Nadrabiam różne zaległości i nie ukrywam, że to głównie dramaty najbardziej mnie poruszają. W komediach, farsach, wszystko wydaje się takie przewidywalne, schematyczne, a tu proszę: wszystko zaskakuję, nawet pomysł na scenografię. Bajkę Łukasza Wierzbickiego, którą czytałem córkom do snu, teraz mogliśmy z młodszą oglądać na deskach teatru. Ale to bynajmniej nie jest spektakl tylko dla dzieci. I za to wielkie ukłony dla Tadeusza Słobodzianka. Pokazał nam, znaną już historię małego niedźwiadka przygarniętego przez wojsko, chwilami zabawną, chwilami smutną, ale ta maskotka brygady, choć cały czas na pierwszym planie (świetna rola Michała Pieli) nie jest tu jedynym bohaterem. Miś opowiada o swoim pragnieniu wolności, przyjaźni, potem o samotności, ale każdy z członków oddziału ma tu swój czas, by opowiedzieć swoją własną historię.
I co ciekawe, Słobodzianek wraz z reżyserującym spektakl Ondrejem Spišákiem, nie ograniczyli się jedynie do najbardziej znanych i przewidywalnych wątków, czyli tego jak każdy z nich trafił do Armii Andersa, kogo zostawił w kraju. Możemy zobaczyć ich przeszłość (niejednokrotnie różnice, które mogły budzić niesnaski), ich zachowanie na polu walki, ale i dalsze losy (a przecież Brytyjczycy potraktowali naszych żołnierzy okropnie). To kawałek polskiej historii w pigułce.
Dość gorzki to spektakl, mimo paru zabawniejszych scen i spinającej całość postaci niedźwiedzia, który cały czas rozbraja publiczność. Ale jakże świetnie przemyślany i zagrany. To trzeba po prostu zobaczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz