Dawno nie było o serialach? No to niedługo napiszę o Belfrze (podoba się), a na razie zerknijcie na notkę o "Hap i Leonard".
A dziś autorka, której dotąd nie znałem, ale muszę powiedzieć, że Sarah Waters oczarowała mnie tym w jaki sposób potrafi stworzyć słowami pełną niepokoju atmosferę. I nawet jeżeli inne powieści nie są w podobnym stylu (spodziewam się tego), to przecież umiejętności operowania językiem literackim tak łatwo się nie traci? Tu balansuje na pograniczu czegoś rozrywkowego, powieści grozy (Poe się kłania, takie bardzo klasyczne straszenie), więc tym bardziej ciekawe jak sobie radzi z poważniejszymi tematami. Emocje i myśli swoich bohaterów potrafi oddać wyśmienicie.
Z czym mi się kojarzyła na początku ta powieść? Z serialem „Downton Abbey”, atmosferą wielkich, tajemniczych dworów i posiadłości, tą nutą wyższości i klasy, tak charakterystyczną dla brytyjskiej arystokracji.
Tyle, że ten świat po drugiej wojnie światowej odchodzi przecież w przeszłość, mało kto mógł pozwolić sobie na utrzymanie swoich rezydencji i poziomu życia na podobnym poziomie jak w przeszłości. Mamy więc powoli popadającą w ruinę posiadłość i jej właścicieli, którzy również popadają w coraz większą rozpacz. Do nas należą domysły czy za nadciągającą katastrofą, stoją bardziej problemy psychiczne, czy jednak jakieś siły paranormalne.
Jedno wiem na pewno - ciarki chodzą po plecach. Klimat tej powieści, sekrety, które wyczuwamy gdzieś przez skórę, sprawiają, że ciężko się od nie oderwać.
Choć główną postacią książki i jej narratorem jest doktor Faraday, prowadzący niewielką praktykę na prowincji i marzący wreszcie o bogatszych pacjentach, to prawdziwym bohaterem tej historii jest dom. Najpierw przyglądamy mu się oczyma małego chłopca – lekarz wspomina swoje dzieciństwo i fascynację ogromem tej budowli, jej wspaniałością i przepychem. Dzięki matce, która tu pracowała, miał okazję zaglądać w różne jego miejsca, choć przecież robił to po kryjomu. Teraz, po latach, ma okazję wrócić i zobaczyć zupełnie inny obraz tego samego domu. Ubożejącej rodzinie Ayresów ciężko utrzymać dwór, który coraz bardziej niszczeje. Nie tylko musieli zrezygnować ze służby, ale i sami ciężko pracują, wyprzedają ziemię, powoli tracąc nadzieję na to, iż posiadłość uda się utrzymać dla następnego pokolenia. Zwłaszcza, że póki co nie widać na nie perspektyw. Dzieci zmarłego pułkownika, choć dorosłe, dziwaczeją mieszkając z matką i nie wystawiając nosa poza posiadłość.
Z czym mi się kojarzyła na początku ta powieść? Z serialem „Downton Abbey”, atmosferą wielkich, tajemniczych dworów i posiadłości, tą nutą wyższości i klasy, tak charakterystyczną dla brytyjskiej arystokracji.
Tyle, że ten świat po drugiej wojnie światowej odchodzi przecież w przeszłość, mało kto mógł pozwolić sobie na utrzymanie swoich rezydencji i poziomu życia na podobnym poziomie jak w przeszłości. Mamy więc powoli popadającą w ruinę posiadłość i jej właścicieli, którzy również popadają w coraz większą rozpacz. Do nas należą domysły czy za nadciągającą katastrofą, stoją bardziej problemy psychiczne, czy jednak jakieś siły paranormalne.
Jedno wiem na pewno - ciarki chodzą po plecach. Klimat tej powieści, sekrety, które wyczuwamy gdzieś przez skórę, sprawiają, że ciężko się od nie oderwać.
Choć główną postacią książki i jej narratorem jest doktor Faraday, prowadzący niewielką praktykę na prowincji i marzący wreszcie o bogatszych pacjentach, to prawdziwym bohaterem tej historii jest dom. Najpierw przyglądamy mu się oczyma małego chłopca – lekarz wspomina swoje dzieciństwo i fascynację ogromem tej budowli, jej wspaniałością i przepychem. Dzięki matce, która tu pracowała, miał okazję zaglądać w różne jego miejsca, choć przecież robił to po kryjomu. Teraz, po latach, ma okazję wrócić i zobaczyć zupełnie inny obraz tego samego domu. Ubożejącej rodzinie Ayresów ciężko utrzymać dwór, który coraz bardziej niszczeje. Nie tylko musieli zrezygnować ze służby, ale i sami ciężko pracują, wyprzedają ziemię, powoli tracąc nadzieję na to, iż posiadłość uda się utrzymać dla następnego pokolenia. Zwłaszcza, że póki co nie widać na nie perspektyw. Dzieci zmarłego pułkownika, choć dorosłe, dziwaczeją mieszkając z matką i nie wystawiając nosa poza posiadłość.
Powieść obyczajowa? Romans? Dramat? Powieść grozy? Prawdę mówiąc wszystkiego po trochu, a całość łączy wszystkie te wątki w coś bardzo smakowitego i wciągającego.
Lubię Waters. Ma charakterystyczny styl i choć kolejne jej książki mają ze sobą wiele wspólnego to jednak w jakiś nienachalny sposób. To nie jest autorka, która mnie tą swoją powtarzalnością zmęczyła. Czekam na jej kolejne dokonania. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńnie wiem czy to prawda, ale ta jest podobno najlżejsza, zwykle ma też dużo bardziej odważne obyczajowo rzeczy, bo właśnie z tematyką homoseksualną jest kojarzona. Dobrze mi się obiło o uszy?
UsuńSama Waters jest homoseksualna więc w jej książkach ten temat się pojawia...nie wiem czy we wszystkich, ale w dwu na pewno...w tych wcześniej u nas wydanych.
UsuńTak, że dobrze kojarzysz.
Myślałam, że ta odpowiedź jest pod moim postem i się włączyłam....
Usuńdzięki! tak mi się właśnie coś kojarzyło na jej temat, będę czegoś szukał, sprawdzał jak mi to podpasuje. Pamiętam, że Nie tylko pomarańcze podobały mi się średnio, ale przecież to tak jak z filmami - niektóre wkurzają, ale inne zachwycają
UsuńNie znam jeszcze Waters, ale jestem jej powieściami zaintrygowana. Chyba w bibliotece coś mają. Muszę ją odwiedzić.
OdpowiedzUsuńA tą z jej mrocznością zaciekawiłeś mnie bardzo....angielskie domiszcze ze swą przeszłością....to intryguje....
naprawdę klimat fantastyczny, takie ciekawe retro z ciarkami na plecach :) porównanie do Poego wcale nie od czapy, choć tu jest też ciekawa warstwa społeczno-obyczajowa.
Usuń