piątek, 21 października 2016

Babel, czyli najważniejszy jest drugi człowiek


Jeszcze nucę kawałki Brechta i Weilla z Opery za 3 grosze, ale ponieważ spektakl będzie powtarzany dopiero za czas jakiś, chwilę może poczekać. A dziś tak na szybko o filmie, który oglądałem chyba po raz 5. I nadal go uwielbiam. Ale ja mam chyba słabość do Inarritu i uwielbiam te jego układanki z ludzkich losów. Można kręcić nosem: że nie był pierwszy, że to takie pod publiczkę, ale cholera, ważne że porusza.

Cztery historie, różne miejsca świata, ale jednak łączą się ze sobą. To połączenie może nawet nie jest najważniejsze, bo pewnie można by się czepiać logiki, ale każda z nich wystarczy, by jakoś zaciekawić. Wszystkie cztery to naprawdę seans prawie 3 godzinny, od którego trudno się oderwać. Jedno zdarzenie. Jeden wybór. I konsekwencje, które potem trudno zatrzymać. A wydawałoby się, że to taka błahostka.


W każdej z nich najważniejszy jest człowiek. Co robi ze swoim życiem. Co dla niego jest najważniejsze. Czy potrafi wspierać swoich bliskich, być dla nich i z nimi, czy też zamyka się w sobie i próbuje ustawiać ich niczym pionki na planszy. Miłość, która się wypala. Tęsknota za rodziną, którą trzeba zostawić. Szczeniackie popisywanie się i zazdrość. Pragnienie bycia kochaną, gdy tak trudno wejść w świat "normalny", będąc głuchoniemą. Zobaczcie jakie proste historie, a ile z nich udało się wyciągnąć. Nie tylko o bohaterach tych poszczególnych części. O nas. Bo to przecież uniwersalne obrazy, pełen uczuć i emocji, zrozumiałych na całym świecie. I to jest takie fantastyczne w filmach Inarritu. Widzimy konsekwencje złości, nienawiści, kłamstwa, zemsty, czy równie niskich pobudek, a po drugiej stronie szali mamy oczyszczające łzy, przytulenie, wybaczenie, drugą szansę, pomocną dłoń... Świat, który wydaje się, że nas zbliża, tak naprawdę okazuje się często iluzją. A jednocześnie ta pogoń za czymś innym, lepszym, może sprawić, że tracimy z oczu to co najważniejsze, paradoksalnie w tym tłumie i pogoni za nowoczesnością, jesteśmy coraz bardziej samotni.
Niektóre sceny ogląda się prawie jak dokument. I to też jest piękne. Cate Blanchett czy Brad Pitt wcale nie są tu ważniejsi niż inni bohaterowie, a może nawet najmniej interesujący.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz