wtorek, 18 października 2016

Kompleks Portnoya, czyli to jest moje życie!

 Ponieważ w najbliższych czterech dniach czekają mnie aż trzy przedstawienia teatralne, mobilizuje mnie to trochę do porządków na blogu, bo aż trzy spektakle jeszcze nie doczekały się swoich notek. No to zacznijmy od tego co podobało mi się najbardziej, czyli spektaklu "Kompleks Portnoya" Teatru WarSawy. Tak jak odkryciem w ubiegłym sezonie był dla mnie mało znany Teatr Młyn, tak jestem pod dużym wrażeniem tego miejsca na Nowym Mieście, które dla mnie jest zupełnie nowe. Zdaje się, że jeszcze jakiś czas temu było tam kino. A tu proszę. Scena z ambicjami i z dobrą obsadą. Przynajmniej po tej sztuce - długie brawa na stojąco. I należą się jak cholera.
Zastanawiałem się jak przenieść taki tekst, pełen fantazji, wspomnień, odważnych scen, a tu proszę - okazuje się, że można i to wcale nie trzeba ganiać nago po scenie. Wszystko i tak widz przecież czuje, wyobraża sobie, więc nie zawsze trzeba wielkiej dosłowności. Powieść Rotha wspominam jeszcze z czasów licealnych i możecie się domyślać na co wtedy zwracałem największą uwagę. Ale gdzieś tam w głowie został mocno również wątek żydowskiego pochodzenia, konfliktów religijno-moralnych, wyrzutów sumienia i buntu przeciwko nim oraz tym, którzy je kształtowali. I to wszystko tu jest. A nawet więcej.


Tym razem odkryłem w tej inscenizacji nie tylko bohatera, ale całą jego rodzinę, która go chroniła, tłamsiła, wspierała i dołowała. Nawet późniejsze fragmenty poszukiwań głównego bohatera jak najintensywniejszych doznań erotycznych, zawsze jednak sprowadzały go z powrotem do domu. Religijnego ojca i matki, która raz była nadopiekuńcza, a innym razem kusząca, by znów za chwilę ukarać go chłodem. I jeszcze siostra - zakompleksiona, cicha, ale nie dająca o sobie zapomnieć (ta ostatnia rola zdecydowanie w tle, ale jakiej sztuki dokonuje potem Anna Smołowik, szybko wcielając się w kolejne, zupełnie inne postacie). Choćbyś uciekł z domu, uparł się, że zbudujesz swoje życie zupełnie inaczej, oni i tak z tobą będą i nie pozwolą ci o sobie zapomnieć.  
Świetnie pomyślane (ta minimalistyczna scenografia!) i zagrane. Czwórka aktorów i zero znudzenia. Nawet na chwilę nie spada nasze skupienie i napięcie. Ten tekst: pełen emocji, pytań, oskarżeń, wściekłości, śmiechu i bólu, wybrzmiewa doskonale dzięki temu, że ich gra go podkreśla, niesie go, a nie odciąga naszej uwagi ku nim samym. Te interakcje, gdy np. aktorzy są po przeciwnych stronach sali, a Ty nie nie możesz ich obojga obserwować naraz albo gdy siadają wśród publiczności - to nie tylko zgrywa, jak to czasem można było zobaczyć na innych deskach teatralnych, tu jakoś wszystko mi grało i tworzyło część tej dziwnej atmosfery i energii tego spektaklu.
Ode mnie duże brawa! Na pewno szczególnie wielkie dla Adama Sajnuka, bo był cholernie przekonywujący. Ileż energii musiało go kosztować to szarpanie się ze sobą samym, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie. Ale i pozostała trójka, czyli Monika Mariotti, wspominana młodziutka Anna Smołowik i Bartosz Adamczyk, jest równie dobra.  

Zdjęcie i plakat ze strony teatru.

Nie uciekniesz od siebie...

Scena Teatru WARSawy znowu zaskakuje i zachwyca; pomysłem, reżyserią, aktorstwem, scenografią. „Kompleks Portnoya” Philipa Rotha to opowieść o 33-letnim inteligentnym Żydzie, które w swoim, niedługim przecież życiu, przeszedł wszystkie fazy buntu przeciwko czemuś nieuchwytnemu, co utożsamiał z pochodzeniem żydowskim, a co w końcu zaprowadziło go psychoanalityka.
Zacznę nietypowo, bo od scenografii, która serwuje widzom wielokątną klatkę przeszkloną miejscowo, a jej podłogę stanowią dwa olbrzymie, nałożone na siebie trójkąty. Kiedy górny odpowiednio się przekręci będzie widoczna gwiazda Dawida. To ona symbolizuje wszystko to z czym usiłuje walczyć inteligentny Alex Portnoy, stawiając pytania, na które ortodoksyjna rodzina odpowiada dogmatami. Nie ma dyskusji, jest wiara i tak ma być. Do tej klatki nie wejdzie żadna gojka, bo ich religia na to nie pozwoli, zabije najpiękniejsze uczucie, byleby postawić na swoim. Gojka może tylko uchylić drzwi, otrzeć się o klatkę, ale wejść do niej nie wejdzie. Klatka jest czysta etnicznie i taka ma pozostać. Na zewnątrz klatki jest kilka punktów, które są jakby „zadziorami” w życiu Alexa, z którymi stara się uporać swoją wysoką inteligencją. Jednak ona zdecydowanie przegrywa z poczuciem winy w stosunku do rodziny, religii, narodu. 

Aleksander Portnoy to  zdesperowany mężczyzna szokujący nas swoimi wyznaniami, a w tej roli rewelacyjny Adam Sajnuk . W jego wyznaniu tragizm i komizm idą ręka w rękę,  a choć problemy, które przygniatają Alexa do ziemi, nie należą do tych niszczących świat; jednak brak na nie odpowiedzi u inteligentnego Żyda powoduje desperację, prowadzącą do depresji. To wołanie o pomoc, o szansę na normalne życie, to męski krzyk rozpaczy. To próba zrozumienia siebie, miejsca w jakim się znajduje, znalezienia lub porzucenia swojej tożsamości. Alex odkrywa nam swoje myśli, kompleksy, które stara się zrozumieć analizując scenki z życia rodziny, edukacji, pracy, życia intymnego. Pokazuje jak wolniutko, niemal niezauważalnie zrujnowana została jego psychika, jak wykrzywiały ją: poczucie winy, religia ze swoimi zasadami i dogmatami, nadopiekuńczość matki, nadpobudliwość seksualna. Czy dlatego nie może stworzyć trwałego, szczęśliwego związku z kobietą? Czy dlatego wszelkimi sposobami stara się odrzucić pętlę zaciskającą się na szyi przez tradycje żydowskie, a nawet bardziej uniwersalne – chrześcijańskie? Czy tam należy szukać uzależnienia od seksu, wyuzdanej erotyki?

Ucieczka Potnoya przed zakazami, nakazami, normami, ograniczeniami, powinnościami przekazywanymi mu przez rodzinę i edukację, popędzana wysokim IQ, to jednocześnie bunt przeciwko czemuś, czym i tak stać się musiał, bo nigdy nie przestał nim być – nie był ani lepszy ani inny od rodziców, wyrósł w tej kulturze i nic tego nie zmieni. Ta symboliczna klatka na scenie pozwala Alexowi wyskoczyć, wypuszcza go z siebie… ale za każdym razem wciąga go na powrót, jakby był do niej przywiązany niewidoczną gumą, którą można napiąć, rozciągnąć, ale nie zerwać. Im dalej odleci, tym wraca z boleśniej poobijanym ego, tym boleśniej ramy klatki przypominają mu o jego pochodzeniu i tożsamości.

Sajnuk z tym wszystkim poradził sobie wyśmienicie. Dzielnie sekundowali mu na scenie: wyciszony ojciec, wiecznie zamknięty w ubikacji – Bartosz Adamczyk oraz matka – Monika Mariotti, nadopiekuńcza, najmądrzejsza, przytłaczająca; lub jako niedoszli teściowie. Osobne „brawa” dla Anny Smołowik, która na scenie przeistacza się z zakompleksionej siostry Alexa, poprzez ukochane z lat młodzieńczych, do dorosłych kochanek Portnoya. Zmienna jak kameleon, świetnie sobie daje radę w każdej z tych ról. I ten jej głos! Piękny, głęboki – niewinny kiedy jako siostra usiłuje coś przekazać bratu, zmysłowy – kiedy staje się kochanką. Wielkie brawa dla wszystkich.
Polecam.
MaGa


3 komentarze:

  1. Ironią losu jest, że właśnie poznałeś nowe miejsce, a tymczasem teatr własnie traci to lokum... I raczej nie ma szans na pomoc miasta, bo nie jest placówką dotowaną...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pech :( Oby znaleźli równie dobre

      Usuń
    2. Może być ciężko... Tak czy owak, tego miejsca na Nowym Mieście żal, bo teatr je po prostu ożywia!

      Usuń