Najpierw francusko-włoski "Dziewczyna z kotem" -
choć niby opowiadający poważną historię, to nie pozbawiony nutki absurdu, czarnego humoru. To historia dziewięcioletniej dziewczynki, która bardzo pragnie miłości i akceptacji, ale niestety nie dostaje ich za grosz.
Ojciec - słynny aktor, raczej swoje uczucia kieruje na starszą siostrę Arii, można nawet podejrzewać, że ta ich relacja jest czymś więcej niż prostym układem tata-córka. W dodatku cały czas kłóci się z matką dziewczynek, zblazowaną i przebierającą w kochankach. Rzadko kiedy w domu panuje spokój, dochodzi wreszcie do rozstania, ale główna bohaterka tak naprawdę nie znajdzie sobie miejsca ani przy jednym, ani przy drugim. Dopóki jest dobrze, to chętnie by ją przytulali i całowali, ale gdy tylko zaczynają się kłopoty - przychodzi czas, by niestety wynieść się do alternatywnego domu. Gdy Aria zapragnie kota, w obu miejscach już nie będzie mile widziana. Zostanie jej ulica.
Rodzice zajęci sobą, wcale nie zwracają uwagi na jej uczucia, na to co się z nią dzieje, z siostrami się nie dogaduje, a w szkole jest chwalona i lubiana chyba tylko ze względu na sławnego ojca. Kto stanie jej jedynym prawdziwym przyjacielem, na którego będzie mogła przelać swoją miłość bez obaw o odrzucenie.
To Aria przykuwa główną uwagę w tej historii i mimo, że na ekranie widzimy w roli matki Charlotte Gainsbourg, brawa należą się przede wszystkim dla młodziutkiej Giulii Salerno, która w tej historii potrafiła się z tak dużą naturalnością odnaleźć.
Również w węgierskim Białym Bogu, wszystko z początku wygląda podobnie. Trochę buntująca się trzynastoletnia Lili, walczy o to, by móc się opiekować swoim psem, mimo, że w domu ojca, z którym ma zamieszkać, nie ma za bardzo na to warunków. Rodzice są po rozwodzie i widać, że dla dziewczyny ta relacja z psem jest istotna, jest ratunkiem przed psychicznym rozdarciem, jakie fundują jej rodzice, przerzucając sobie jak piłeczkę.
Wkurzony ojciec Lili, nie radzi sobie ani z nią, ani zdaje się, że za bardzo z samym sobą, nic więc dziwnego, że postanawia pozbyć się psa, wyrzucając go z samochodu.
I tu podobieństwa między tymi filmami się kończą, bo węgierski reżyser dużo mniej miejsca poświęca relacjom między córką i jej rodzicielem, a skupia się na... psie. Ten ciekawy zabieg sprawia, że chwilami zaczyna to przypominać łzawą historyjkę typu "Lassie", o tym jak trudny jest los zwierzaka na ulicy, ale zaskakuje nas też wprowadzaniem jakby magicznej, paranormalnej płaszczyzny, w której Hagen - dawny podopieczny, którego Lili wciąż poszukuje, staje się przywódcą, mścicielem, kimś nietykalnym.
Kino familijne? Oj raczej nie. To już chyba bliżej temu obrazowi do dziwnego horroru, baśni dla dorosłych. Mimo pewnych scen i fragmentów, które idą w stronę wyciskacza łez, "Biały bóg" potrafi też nieźle zaskoczyć.
Nie słyszałyśmy o tym filmie. Ale brzmi zachęcająco. :)
OdpowiedzUsuńBuziaczki! ♥
Zapraszamy do nas :)
rodzinne-czytanie.blogspot.com
Nie słyszałam o żadnym z tych filmów, wstyd, że ich nie znam. Postaram się to zmienić w najbliższym czasie. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i zapraszam do siebie ;)
http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/