poniedziałek, 7 marca 2016

Zagubiony autobus - Steinbeck, czyli odarci z masek

Dziś notka trochę "z drogi". Niby jestem od kilku godzin już w Wadowicach, a dokładniej w sympatycznym DelArte, nawet zdążyliśmy już być na Rynku, w Bazylice i na kremówkach, ale dla mnie każdy wyjazd to trochę takie "bycie w drodze". Trochę dlatego, że kiepsko śpię poza domem, a trochę dlatego, że człowiek zupełnie inaczej chłonie wszystko dookoła, jakoś ma mniej w sobie pośpiechu, a więcej uważności. Nie tylko na miejsca, na krajobrazy, na to co nieznane, ale i na ludzi. Zwykle w mniejszych miasteczkach jakoś mam to szczęście napotykać ludzi sympatycznych, ciekawych, życzliwych. A może to moje nastawienie powoduje, że i oni są bardziej chętni do rozmowy?

Wszystko to sprawia, że powieść Steinbecka będzie idealna na dziś. Choć powstała przecież w pierwszej połowie dwudziestego wieku, podobnie jak inne powieści tego autora, wciąż czyta się ją z nie mniejszym zainteresowaniem. Może dlatego, że choć zmienia się świat dookoła, ludzie tak naprawdę mają podobne problemy. Marzą o miłości, akceptacji, o karierze, może o spotkaniu z gwiazdorem, inni znowu o podróżach, o byciu wolnym... Tylu ludzi i tyle ciekawych historii. Trzeba tylko umieć słuchać. Banalne wydawałoby się twarze, ubrania, sylwetki, a w środku całe mnóstwo pragnień, obaw, skrupułów. Rzadko kiedy otwieramy się w 100 procentach, opowiadając szczerze o wszystkim, zakładając maski, udając, trzymając się kurczowo jakichś rzeczy, które nawet nie do końca lubimy.
Czy może się zdarzyć coś, co sprawi, że ludzie będą potrafili pokazać swoje prawdziwe emocje, swoją twarz - jakaś sytuacja ekstremalna, coś co wybiło by ich z rytmu? Właśnie takie zdarzenie jest tu w centrum opowieści. Zwykły rejs kursowy autobusu, podwożącego pasażerów do kolejnego miejsca, skąd mogą złapać dalsze połączenia, na bardziej uczęszczanych liniach, okaże się okazją do tego, by jego uczestnicy, spojrzeli na siebie inaczej.

Trudno tak naprawdę oddać urok tej opowieści, bo przecież nie leży on w samych bohaterach i nie w dramatycznych wydarzeniach, w jakich będą mieli udział. To raczej sposób w jaki Steinbeck każdemu z nich się przygląda, jak nam ich przedstawia, ich charaktery, różne zdarzenia z przeszłości, detale, dzięki którym stają przed nami jak żywi. Dziś się już tak nie pisze. W czasach, gdy młodzież często kręci nosem na opisy postaci lub krajobrazu dłuższe niż 6 linijek (bo po co to?), gdy podobno tekst, by zainteresował i dał się czytać nie może mieć więcej niż 3 akapity (właśnie to przekroczyłem, jak zwykle zresztą), taka lektura potrafi naprawdę zachwycić. Trzeba tylko dać się ponieść j jej niespiesznemu rytmowi, przyglądać się każdej z osób. Nie ma tu bowiem jednego bohatera, choć niektórym postaciom ewidentnie poświęcone jest więcej miejsca. Każdy jednak zasługuje na uwagę - czy to młoda dziewczyna, zwracająca na siebie uwagę wszystkich mężczyzn, zgryźliwy starszy pan, któremu nic nie pasuje, czy małżeństwo, tylko z pozoru wyglądające na szczęśliwe.
Banalna codzienność, krajobrazy, które może mijamy pędząc gdzieś samochodem, czy pociągiem, u Steinbecka nagle zachwycają, przyciągają uwagę. To literatura dająca trochę oddechu, pozwalająca się zatrzymać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz