środa, 2 marca 2016

Świadek mimo woli - Gianrico Carofoglio, czyli o uprzedzeniach słów kilka

Od czasu do czasu mam ochotę wrócić do jakichś tytułów po raz kolejny - czasem, by sobie odświeżyć cykl i bohatera przed przeczytaniem kontynuacji, czasem po prostu dlatego, że książka wpadła mi w ręce. W przypadku kryminałów nie zawsze się to sprawdza - o tym czy powtórna lektura będzie równie dużą przyjemnością (nie ma elementu podstawowego zaskoczenia), stanowi dobry pomysł, ciekawy bohater, jakieś tło, czyli jednym słowem mówiąc: coś więcej.
Pierwsza powieść z cyklu o mecenasie Guerinim sprawdza się tu całkiem nieźle. 

To thriller prawniczy, trochę w stylu Grishama, ale też ciekawa powieść obyczajowa - z jednej strony o rasizmie, uprzedzeniach wobec imigrantów, z drugiej, również o tym jak trudno wyjść z depresji.


Główny bohater to mecenas, który nie raz podejmował się obrony ludzi z półświatka, wydaje się, że nie ma specjalnych skrupułów, ale czy podejmie się sprawy, w której nie dość, że nie ma prawie szans na wygraną, to jeszcze nie ma w niej pieniędzy? Przecież policja i prokurator są tacy pewni siebie - dość szybko złapali podejrzanego, w jego domu znaleźli zdjęcie ofiary, jakieś książki dla dzieci... No jak nic pedofil, który zamordował potem chłopca. I na nic tłumaczenia, że kiedyś na plaży chłopak sam wręczył mu fotkę, że rozmawiał z nim, gdy Senegalczyk chodził sprzedając podróbki markowych torebek. Czarnoskóry zawsze będzie podejrzanym, szczególnie gdy nie ma dobrego alibi, gdy coś kręci. Jak tu bronić faceta, gdy nie widzi się szans na jego wyciągnięcie? Gdy samemu ma się wątpliwości czy on przypadkiem tego nie zrobił? 
W dodatku pan mecenas sam ma problemy, po odejściu swojej długoletniej partnerki nie może dość do siebie. I paradoksalnie, w tej z góry wydawałoby się przegranej sprawie znalazł nagle coś co dało mu więcej siły, jakiejś chęci do pracy i do życia. Carofoglio, sam zresztą pracujący jako prokurator, nie tylko nieźle zarysował nam procedurę sądową, kruczki jakie można stosować, by złagodzić wyrok, ale i stworzył w tej niedużej powieści fajne tło. Książka pisana kilkanaście lat temu pokazuje nam obrazki, który chyba dopiero teraz jakoś wyraźniej zaczynamy widzieć, zaczynając się interesować losem imigrantów. Czemu ludzie z wyższym wykształceniem, z ambicjami, po przyjeździe do bogatej Europy, lądują na zmywaku, przy najgorszych pracach lub muszą je wykonywać na czarno? Przecież to nie jest kwestia jedynie barier językowych. I jeszcze na każdym kroku są wytykani palcami, jako "brudasy", które tylko się lenią i sprawiając, że "uczciwym" obywatelom żyje się podobno gorzej...  
Lubi się mecenasa Gueriniego, choćby za odrobinę poczucia humoru, za autoironię, ale takich ciekawych postaci, niby naszkicowanych lekką kreską, lecz wcale niebanalnych jest tu przynajmniej kilka. Mamy więc do czynienia z lekturą dość lekką i będącą niezłym wstępem do kolejnych książek tego autora.
Która okładka podoba Wam się bardziej?

2 komentarze:

  1. Ojć, to zupełnie nie moja bajka. ;/


    Pozdrawiam ciepło i zapraszam do siebie,
    http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń