środa, 2 września 2015

Za dużo słońca w Toskanii - Dario Castagno, czyli no jak to za dużo?

O urlopie już dawno zapomniałem, wyjazdów niestety nie miałem w tym roku zbyt dużo, pogoda też już powoli zmienia się (może i dobrze), więc niedługo o lecie będziemy tylko wspominać. Ale dzięki znajomej przedłużam sobie myślenie o klimatach wakacyjnych - namówiła mnie na całą serię książek Dario Castagno o Toskanii. Dziś o pierwszej z nich, ale jeszcze dwie przede mną - czyta się błyskawicznie, więc tylko muszę mieć nastrój by wepchnąć je między inne lektury.
Toskania i Włochy jako takie są u nas modne od dawna, książek, filmów, blogów i wspomnień jest już całkiem sporo, więc pewnie wiele osób ma takie poczucie, że wie już tyle na temat tego regionu, jego uroku, iż każda kolejna pozycja nie wniesie nic nowego. Hmmm... Może i tak jest. Ale mimo wszystko książka Castagno ma w sobie coś szczególnego - nie jest pisana przez ludzi, którzy przybyli z zagranicy i zakochali się w regionie (a tacy najczęściej biorą się za pisanie), ale przez rodowitego mieszkańca tego regionu. W dodatku przez człowieka, który zajmuje się oprowadzaniem turystów po miasteczkach regionu Chianti (część Toskanii), więc świetnie znającego wszelkie nasze stereotypowe skojarzenia, luki w wiedzy, obawy. Łącząc swoją miłość do tej ziemi i o tych, którzy ją zalewają jak stonka ziemniaczane pola, pisze z pasją, z humorem, zaciekawia i kusi.


No tak, kusi. Bo pisząc o jedzeniu, piciu, biesiadowaniu, o tych cudownych winnicach, knajpkach, urokliwych miejscach, uświadamia, że choćbym nawet miał kasę na wycieczkę w tamte strony, to i tak pewnie ledwie dotknę tego co świadczy o jego fenomenie. Trzeba byłoby wracać o różnych porach roku, mieszkać nie w hotelach, ale w starych willach na odludziu, przemieszczać się nie autokarami czy pociągami, ale jakimś własnym środkiem transportu, bocznymi drogami, w każdym z miast spędzić nie po jednym dniu, ale tygodnie... A i tak pewnie nie zobaczyłbym wszystkiego. Mam wrażenie, że to jest część tajemnicy zakochiwania się w tym miejscu świata - nie tylko jego uroda, ale inne tempo życia, radość jaka płynie z rzeczy prostych (choćby z jedzenia i picia). Castagno dużo miejsca poświęca właśnie temu i tak planuje swoje wyprawy, by klienci jego biura mogli właśnie tego doświadczyć. Spotkać się z właścicielem knajpy, który gotuje od serca, wejść do sklepu, który należy do jakiejś rodziny od pokoleń, zakosztować wina, które nie jest produkcją masową, ale owocem pracy konkretnych ludzi. 
Śmieje się z ludzi, którzy nie potrafią tego docenić, którym własne przyzwyczajenia odbierają całą przyjemność podróżowania i wspomina tych, którzy z klientów stali się jego przyjaciółmi. To nie jest przewodnik, ale dość osobiste wspomnienia i refleksje poświęcone temu regionowi, miłości do niego. Jak przekonać ludzi, by poświęcili trochę więcej czasu, zeszli z utartych szlaków i dotknęli czegoś trochę bardziej osobiście?  
Na początku trochę męczył mnie styl w jakim to jest napisane - za mało było w tym konkretów, miejsc, historii, ciekawostek, ale potem jakoś wszedłem w tę narrację i zaczęło mnie to wciągać. Ba - przy opisie meczu koszykówki we Włoszech prawie popłakałem się ze śmiechu. Szkoda, że więcej jest żartów z Amerykanów niż o samej Toskanii, ale cóż... Nie każdy ma ambicję napisać kompendium wiedzy o regionie. 

Książka może nie idealna, ma swoje wady, ale czyta się naprawdę fajnie. Jeżeli to ma być jedyna lektura poświęcona temu regionowi, to chyba lepiej sięgnąć po coś innego, ale jako rozwinięcie tematu - nadaje się idealnie. Dla porównania zobaczcie jak kiedyś pisałem o książce Aleksandry Seghi

1 komentarz:

  1. Lubię Dario Castagno m. in. właśnie za pasję i jego miłość do regionu :)

    OdpowiedzUsuń