sobota, 7 lutego 2015

Norweskie noce - Derek Miller, czyli ja Wam jeszcze pokażę

Przez różne blogi jak co roku toczy się fala promocji i żebrania o głosy w konkursie blog roku, a ja się cieszę, że jakoś nigdy mnie nie kusiło, by startować w takich rankingach. Wygrywa najlepszy, czy ten co potrafi się wypromować, ten, który mądrze i celnie pisze, czy ten który robi to trochę pod publiczkę - schlebiając większości (rzeczy najbardziej popularne, nowe, konkursy itp.)... Każdy z nas ma swoich ulubieńców lub po prostu blogi zaprzyjaźnione, poprzez wzajemne rekomendacje wciąż odkrywamy nowych, fajnie piszących blogerów, czy naprawdę więc potrzebny nam jest taki konkurs? Dziś kumpel wrzucił na FB wpis - sprawdził pierwszą edycję konkursu blog roku i ze zdumieniem odkrył, że zarówno zwycięzca, jak i sporo blogów, które znalazły się tuż za nim, są już praktycznie martwe. A więc wszystkim znajomym, którzy startują - powodzenia, ale życzę Wam nie tyle samej wygranej (kilka głosów oddałem) co raczej tego byście się nigdy nie wypalili. To dużo ważniejsze. 
Jutro notka numer ... Kto pamięta jaki? No, cztery lata po jednej notce dziennie minęły ponad miesiąc temu, to teraz zbliża się... I z tej okazji jutro konkurs. A dziś też o książce, którą można u mnie zdobyć - patrz zakładka konkursy. Od początku to co dostaję do recenzji, staram się oddawać, bo miejsca na półkach już dawno brakuje. 

"Norweskie noce" reklamowane są jako thriller policyjny i może to ciut wprowadzać w błąd, bo to wcale nie policja jest tu na pierwszym planie, a cały urok powieści nie polega bynajmniej na akcji, pościgach, czy uczestniczeniu przez nas w śledztwie. 


Książka Dereka Millera ma nietuzinkowego bohatera i to właśnie dzięki niemu, być może tytuł ten może się nie tylko spodobać, ale i pozostać na trochę w głowie. Pamiętacie zwariowanego "Stulatka, który wyskoczył przez okno i zniknął"? Bohater "Norweskich nocy" może nie jest aż tak zakręcony i ma trochę mniej lat, ale na pewno nie jest typem, który masowo zaludnia inne kryminały, thrillery i sensacje. Owszem, kiedyś był żołnierzem Marines, snajperem, który ma za sobą niejedną misję, ale dziś ma 82 lata i z ledwością porusza po schodach. Gdzie mu tam myśleć o jakiejś aktywności, walce z bandytami... Ale Sheldon Horowitz staje się przypadkowym świadkiem morderstwa, zadziała instynktownie i natychmiast postanowi "zniknąć" wraz z synkiem zamordowanej kobiety, do czasu gdy policja nie złapie sprawcy. Łatwo powiedzieć "zniknąć" gdy starszy pan ani nie zna języka, ani też nie ma przy sobie żadnych pieniędzy. Okazuje się jednak, że mimo braku sił, sprawności, dziadek ma tyle pomysłów, tupetu i doświadczenia w radzeniu sobie w kłopotliwych sytuacjach, że ani policja, ani też bandyci, którzy ruszyli jego śladem, wcale nie będą mieli łatwego zadania.

Na okładce znajdziecie też taką reklamę: najzabawniejsza książka o wojnie i demencji jaką czytaliście. Krew mnie zalewa na takie zestawienia. Bo fragmenty wspomnień Horovitza z wojny, utrata syna w Wietnamie, ciągłe rozpamiętywanie tego co się stało, czy też fragmenty dotyczące wojny na Bałkanach, wcale zabawne nie są. I nie powinno być nikomu do śmiechu. 
Demencja i zderzenie chęci z możliwościami starszego pana, jego fantastyczne pomysły i stosunek do małego chłopca, owszem chwilami są dość zabawne, stanowią fajny smaczek tej książki, ale żeby od razu sięgać po takie określenia jak "najzabawniejsza"... No bez przesady. 

Dziadek jest cholernie sympatyczny i choć jego wspomnienia trochę spowalniają akcję (sporo nie tylko o wojnie, ale też np. refleksji na temat tego jak Żydzi czują się w dzisiejszym świecie), wybijają nas z rytmu, choć koniec może się wydawać trochę mało prawdopodobny, to lekturę "Norweskich nocy" uważam za całkiem przyjemną.
I jak wspominałem książkę oddaję w Wasze ręce.  

5 komentarzy:

  1. Brzmi ciekawie. Od czasu do czasu chętnie sięgam po sensację czy kryminał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bloga prowadzę od prawie czterech lat (zaczynałam jako 11- latka O_o), ale nawet nigdy mi przez myśl nie przeszło, żeby wziąć udział w konkursie na bloga roku... i dobrze! ;)

    Co do samej książki - to ostatnio coraz częściej sięgam po takie książki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tegoroczne afery chyba trochę otworzą oczy głosującym ile warte są dla organizatorów ich sms... Zresztą bloga prowadzi się przecież nie dla nagród i prestiżu

      Usuń
  3. Książka zapowiada się na ciekawą, może poszczęści mi się znowu w Twoim konkursie i wygram ;)
    Co do bloga roku mam podobne odczucia co ty - to chyba bardziej konkurs na promowanie niż na poczytność bloga. Myślę, że jak ktoś pisze ciekawie, szczerze a nie pod czytelnika to to jest po prostu sukces. Próbowałam czytać kilka popularnych blogów, głównie o dzieciach, i jakoś te będące najwyżej w rankingach ciężko szło czytać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ciężko chyba pisać pod presją popularności, sukcesu i może w którymś momencie rodzi się pokusa by skorzystać np. z propozycji biznesowych, by swoją szczerość zamienić na kasę... Sam nie wiem, ale nie rozumiem tej całej walki za wszelką cenę o wygraną w konkursie, o odwiedziny

      Usuń