Kontynuujmy więc notki o nominacjach do Oscarów. Boyhood jest raczej pewniakiem. Długo jeszcze zachwyty krytyków będzie zagłuszać ziewanie części publiczności. Jak się nie doczytało nic wcześniej o filmie, to niektórzy mogą się srogo zawieść. Boyhood bowiem trwa blisko 3 godziny, a niewiele się w nim dzieje. To nie sama fabuła jest tu ważna, ale to w jaki sposób film został zrobiony. Właśnie tego dotyczą zachwyty i entuzjazm - takiego obrazu bowiem jeszcze nie było. Owszem - w kinie dokumentalnym podejmowano już tego typu eksperymenty, by rejestrować upływ czasu, zmianę jaka zachodzi wraz z dorastaniem np. malutkiego dziecka. Ale nakręcić w ten sposób film fabularny, tak by przez 12 lat ekipa spotykała się tylko na kilka dni, bez wcześniej domkniętego scenariusza - Richard Linklater zadziwił swoją odwagą, prostotą tego pomysłu. I w ostatecznym kształcie, również efektem końcowym. Bardzo subtelnym, pełnym rzeczy zwyczajnych, bez żadnych większych dramatów i katastrof (cholera, ja cały czas wyczekiwałem).
To trochę tak jakby zacierała się granica między dokumentem, rejestrowaniem normalnego życia, zdarzeń, które nie są w żaden sposób krokami milowymi, jakimś przełomem, ale drobiazgów, które będziemy wspominać nawet po latach. Jak smak lodów zjedzonych na jakimś spacerze, kłótnia rodziców podsłuchiwana przez drzwi, fajny wypad na miasto. To chyba najbardziej tu zaskakuje. Nie ma ciągłości, wyraźnego połączenia tych zdarzeń, nadawania im znaczenia. To życie. Które płynie, a my musimy nauczyć się nim cieszyć.Wykorzystywać właśnie takie chwile. Odkrywać ich smak. Dojrzewać.
Mason (w chwili rozpoczęcia zdjęć Ellar Coltraine miał 6 lat) to dzieciak jakich miliony na tym świecie. Jak wiele dzieci doświadcza nie tylko samych słodkich chwil w dzieciństwie, ale też różne trudne momenty nie są jakąś wielką traumą, która by zrujnowała jego życie. I jak każdy, szybko dorasta, przechodzi okres buntu, żegna się z rodzicami i idzie budować własną przyszłość.
Jest coś fascynującego w tych obrazach. Niby banalnych, ale gdy człowiek jeszcze raz przypomni sobie w jaki sposób film powstawał, niedługo po obejrzeniu ma ochotę zobaczyć go ponownie. Jeszcze raz przyglądając się zmianom jakie zachodzą w bohaterach, w ich relacjach. Ethan Hawke i Patricia Arquette jako rozwiedzeni rodzice Masona i jego siostry (córka reżysera), mieli chyba niełatwe zadanie, ale (szczególnie pod koniec) naprawdę czuje się więź jaką mają z dziećmi.
Raptem chyba 40 dni zdjęciowych. I niby to samo można by osiągnąć przez dobór aktorów (dzieci w kolejnych przedziałach wiekowych), charakteryzację, kostiumy, scenografię, dobieranie soundtracku itd. Ale wtedy z tej historii zniknęła by cała magia. I prawda jaka tu jest.
To już? Dziecko wyfruwa z domu? Tak szybko?
Intrygujące...muszę koniecznie zobaczyć :-)
OdpowiedzUsuń