Rosyjskie filmy tak rzadko goszczą na ekranach naszych kin (no może poza Sputnikiem i podobnymi festiwalami), że każda taka okazja jest już sama w sobie małym świętem. Dociera do nas niewiele, ale są to już perełki wybrane, nagradzane i wyjątkowe. Warto na nie polować w kinach studyjnych, albo potem na płytach, czy w telewizji. Niejednokrotnie się o tym już przekonałem (choćby Elena, Wyspa, Rusałka, wymieniając te nowsze).
"Geograf przepił globus" również ma w sobie coś wyjątkowego. Historie o relacjach między nauczycielem, który ma dość luźne podejście do nauczania i młodzieżą, którą próbuje zarazić jakąś pasją (a nie tylko wbić wiedzę do głów) to temat często podejmowany. Ale pokażcie mi jakiś film, w którym nauczyciel nosiłby w sobie taką oryginalną osobowość jak Witkor z filmu Aleksandra Vedelinskiego.
Dusza rosyjska jak na widelcu. Ta nostalgia, rozżalenie, przyjmowanie ze spokojem różnych kolei losu i płynięcie swoim własnym nurtem podlewanym na dodatek litrami wódki... Nie brakuje mu niczego - ani wrażliwości, ani wiedzy, nawet urody kobiety mu nie odmawiają. Czemu więc otoczenie ma go za nieudacznika, człowieka kompletnie nieodpowiedzialnego, który potrafi jedynie pić? Nawet żona nie bardzo potrafi z nim wytrzymać, choć pewnie czymś kiedyś ją zauroczył. Zresztą co to za facet, który akceptuje jej narzekanie i ze spokojem (zapijając) popycha ją w ramiona swojego najlepszego przyjaciela. Ech... Trudno go zrozumieć.
Ale Wiktor potrafi też fascynować. Nie tylko widzów, ale i potrafi nieźle zaczarować gdy tego chce. W końcu przecież ktoś mu daje pracę nauczyciela, mimo że wcale nie ma przygotowania do tego przedmiotu. Uczniowie też mimo prowadzenia ciągłej wojny podjazdowej, wyczuwają w nim kogoś różniącego się od innych belfrów. Oto ktoś kto potrafi powiedzieć do nich ostro, ale jednocześnie czuje się, że to nie dlatego, by się na nich wyżyć, lecz dlatego że jako jeden z nielicznych chce traktować ich poważnie.
Cynik. Ale szczery. Przegrany melancholik, ale sprawia wrażenie, że wcale nie chce nic zmieniać w swoim życiu, że jest mu dobrze.
Jak wygląda życie poza wielkimi miastami, gdzieś na peryferiach? Jaka przyszłość czeka młodych Rosjan w kraju, w którym nawet dorośli już się dawno pogubili, stracili zapał i marzenia? Kim chcą być, co osiągnąć, czym żyją, co jest dla nich ważne? Nieudacznik, którego wszyscy lekceważą, jako jedyny pokazuje im, co to znaczy doświadczyć życia. Dostać od niego po dupie, ale walczyć. Pić, płakać, ale nigdy się nie poddawać, choćby wydawało się, że nie ma już sensu, że wszyscy cię skreślili. Być wolnym, również od oczekiwań innych.
Nie znajdziecie tu optymistycznych i motywacyjnych okrzyków, poklepywania po ramieniu. Ale w tym chwilami gorzkim, chwilami zabawnym i przesiąkniętym alkoholem obrazie jest coś bardzo prawdziwego, nie udawanego. Szczęście jest gdzieś za górami - to hasło widzimy za plecami bohatera na początku filmu. Wyciąga z kieszeni butelkę, ciągnie łyka, odchodzi, a my widzimy, że za jego plecami było jeszcze jedno słowo tego hasła. NIE. Ciekawe motto całości.
W końcu przecież gdy skończą się pieniądze na papierosy, można zapalić i herbatę...
Świetny Konstantin Khabenskiy. I muzyka, która chyba jak po Amelii, będzie żyła nawet długo po seansie.
Dusza powiadasz Rosyjska na widelcu ;-) będę polować zatem. Już lubię tego Wiktora!
OdpowiedzUsuńTrzeba będzie poszukać.
OdpowiedzUsuńW sumie Witia mocno wybija się spośród społeczeństwa, reprezentując sobą wszystko co najlepsze, ale z pewnymi (jakby nieodłącznymi) wadami.
OdpowiedzUsuń