niedziela, 26 października 2014

Bum! Mo Yan, czyli wielkie żarcie, ale uczty literackiej to tu nie znalazłem


Nie dość, że ominęły mnie zarówno targi w Krakowie, jak i forum blogerów w Gdańsku, to jeszcze jakieś paskudztwo się przyplątało i cała niedziela pod kocem... I nawet poczytać w spokoju nie można, bo zatoki bolą tak, jakby ktoś w czaszkę wbijał gwoździe. Do pisania sił brakuje, ale żeby nie wypaść z rytmu, sięgam po jeden ze starszych szkiców. W końcu książka była omawiana na DKK już miesiąc temu, jesteśmy już nawet po kolejnej, a ja wciąż nie napisałem o niej ani słowa.
Przyczyn jest przynajmniej kilka. 
Po pierwsze sama postać laureata literackiej nagrody Nobla sprzed dwóch lat, jakoś mnie nie fascynuje - ze względu na przeszłość (był oficerem politycznym), wydaje mi się on jakiś mało ciekawy. 
Po drugie książka. Skoro już wybrano lekturę na DKK, nie mogłem się wymigać. Przypominało mi to trochę realizm magiczny (np.Marquez), jakim zaczytywaliśmy się w latach 80-tych. To pomieszanie wspomnień realnych, historii małej społeczności chińskiej oraz wizji sennych, fantazji, w które coraz bardziej brnął narrator, nie było ani specjalnie oryginalne, ani wciągające. 
Po trzecie (i tu chyba jest największa oryginalność Bum!) temat przewodni, jakim jest mięso. Nigdy jakoś specjalnie nie byłem miłośnikiem przyrządzania mięs w kuchni (wolę jeść), a tu opisy są tak szczegółowe, że chwilami robiło się mało przyjemnie. Świńskie uszy, nosy, racice, mięso psa i co Wam tam jeszcze przyjdzie do głowy - wszystko można w kuchni chińskiej wykorzystać. Dla głodnego człowieka, każdy kawałek czegoś tłustszego to przysmak nie lada, a życie na prowincji raczej nie jest sielanką. Wioska, w której wychowuje się Luo Xiaotong i tak radzi sobie z biedą całkiem nieźle, żyjąc właśnie ze sprzedaży mięsa. Powinienem chyba napisać: z oszukiwania na mięsie, ale nie kłóćmy się o drobiazgi. Ze swego procederu, czyli faszerowania mięsa chemikaliami i wodą, by było cięższe i wyglądało mimo to na świeże, żyje tam cała społeczność, nikt nie zajmuje się takimi głupstwami jak uprawa roli. Byłoby to nawet niebezpieczne, bo w komunizmie posiadanie ziemi na własność od razu widziane jest jako coś nagannego. 


Mięso. Przyrządzanie, gotowanie, jedzenie, karmienie zwierząt (na siłę), mordowanie, obróbka. Nieeee. Tego się nie da czytać bez pewnego obrzydzenia. Za dużo tego jak dla mnie. Od głodu przechodzi się tu natychmiast do obżarstwa, a potem do nieuniknionego chorowania z przejedzenia. 

Gdy Luo opowiada swą historię, z początku jest naprawdę ciekawie. Potem jednak ta opowieść o dzieciństwie, dorastaniu i marzeniach, coraz bardziej gdzieś niknie w tle, a na pierwszy plan wysuwają się coraz bardziej fantastyczne wydarzenia dziejące się wokół klasztoru, w jakim szuka schronienia. Postacie zaczynają się mieszać, wizje przekraczają poziom, gdy mogliśmy je akceptować jako realne, a powieść rozpędzona niczym dziecięcy rower z górki, gna coraz prędzej. A jak do tego dodam sobie jeszcze długi wstęp autora, w którym chlubi się swym talentem, to jakoś mam w sobie trochę niesmaku. Nie tylko po mięsie. 
Niby ciekawe, ale jak dla mnie zbyt monotonne, a fabuła z całym jej surrealizmem prowadzi donikąd.

4 komentarze:

  1. Czytałes "Krainę wódki" tegoz autora? Poczatek też jest nawet przyjmny, ciekawy, troche absurdalny.. a potem jest niemal orgiastyczne picie, obżarstwo i obłęd. jakby rzeczywistość zaczynała rosnąć niczym bąbel, zmieniając się we wrzód, ropień czy wręcz jakąś narośl, przerastając samą siebię. Potworne, a nawet nieco wstrząsające uczucie gdy czytasz taką książkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tego jeszcze nie znam. Pewnie kiedyś jeszcze wrócę do niego, ale ciekaw jestem czy zawsze pisze w takim stylu

      Usuń
  2. Ooooooo nie dla mnie to dzieło. Jestem wegetarianką i obrończynią praw zwierząt, więc tego rodzaju klimaty zdecydowanie mnie odrzucają.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam jego "Obfite piersi, pełne biodra" ale nie przeszłam. Kiedyś zrobię drugie podejście.

    OdpowiedzUsuń